Gruzja'2003
artykuł czytany
4836
razy
Turystów na granicy gruzińskiej wita napis w trzech językach - angielskim, rosyjskim i gruzińskim - "Odprawa graniczna jest wolna od opłat". Ciekawe dlaczego tu stoi :). Na szczęście nie mieliśmy żadnych problemów. Wprowadzono nasze dane do komputera i szybko otrzymaliśmy pieczątki wjazdowe.
Tbilisi
Trafić tu bez znajomości rosyjskiego to tragedia, no chyba, że zna się gruziński :). Przez tydzień pobytu udało mi się nauczyć kilku zaledwie liter i słów. O piśmie mogę powiedzieć jedynie że jest okrągłe. Jak się później dowiedzieliśmy w Armenii pismo to stworzył dla Gruzinów Ormianin Masztot, który był twórcą również pisma ormiańskiego - oczywiście całkowicie innego. Ponieważ narody kaukaskie nie przepadają za sobą - Ormianie śmieją się z Gruzinów, że gdy przyszli do Masztota zazdroszcząc południowym sąsiadom ich pisma, ten rzucił makaron na ścianę i tak powstało pismo gruzińskie. Tak czy inaczej przeczytać cokolwiek było ponad nasze siły. Po wymianie pieniędzy zagadnęliśmy pierwszą napotkaną kobietę o dojazd do centrum i zaraz wyjaśniła gdzie jechać i co ważniejsze gdzie szukać tanich hoteli. Pojechaliśmy zatem metrem do stacji Avlabari i niestety stwierdziliśmy, że polecane przez kobietę hoteliki są raczej poza naszym zasięgiem. W pierwszym dwójka kosztowała 50 USD. Na szczęście miła recepcjonistka wytłumaczyła nam gdzie znaleźć nieco tańszy hotel Irmeni. Tam specjalnie dla nas obniżyli cenę najtańszego pokoju z 40 do 30 USD. Zapłaciliśmy i w takich warunkach w ciągu całej wycieczki już nie spaliśmy. Luksus - telewizja, telefon, lodówka, kafelki, wykładziny - a to wszystko kosztuje. Podobno nie ma tańszych hoteli w mieście. Szukaliśmy jeszcze telefonicznie miejsca na kwaterze w instytucjach polecanych przez przewodnik, ale bezskutecznie. Postanowiliśmy zatem zwiedzić Tbilisi za jeden wieczór i jechać dalej na "prowincję" - tam podobno taniej.
Po drodze do centrum zagadałem przypadkowego przechodnia o drogę na Stare Miasto. Stwierdził, że ma czas i może nam pokazać miasto. Przeszliśmy obok kościoła Metekhi, przez most nad rzeką Mtkwari do twierdzy Narikala. Było dość późno i niebo mocno zachmurzone, ale widoki warte krótkiej wspinaczki. Panorama miasta we wszystkich kierunkach bardzo piękna. Nasz znajomy przedstawił się jako Georgij, ale naprawdę miał na imię Murtaz. Gdy później pytałem się go dlaczego nie powiedział od razu jak ma na imię, odpowiedział, że Georgij dla nas łatwiej zapamiętać. Nazywajmy go jednak Murtazem :)).
Następnie zaprowadził nas do katedry Sion - opowiadając po drodze sporo o mijanych budowlach. Również w cerkwi pokazywał nam ikony ukazujące świętych i nieco historii kościoła gruzińskiego. Należy on do wyznań prawosławnych, ale jest niezależny tzn. ma swojego patriarchę. Wyszliśmy ze Starego Miasta i obok ratusza przeszliśmy na główną ulicę Tbilisi - Rustaveli. Mijaliśmy muzea, parlament, kościoły, pocztę a Murtaz wyjaśniał nam co gdzie się mieści. Doszliśmy aż do uniwersytetu i nieco zmęczeni zaprosiliśmy kolegę na kolację. Zaprowadził nas do knajpki, gdzie Ania jadła chacziapuri adżaruli - jedną z odmian specjalności gruzińskiej kuchni ( więcej szczegółów później ) a my chinkali - pierogi z mięsem i zieleniną. Wszystko bardzo smaczne. Za obiad dla trzech osób z piwkiem 15 lari.
W międzyczasie Murtaz zaprosił nas na swój ślub i przyjęcie weselne za dwa dni i obiecał, że pomoże w sprawie noclegu. Po piwku w klubie z niezłą muzyką live wróciliśmy do hotelu. Z Murtazem umówiliśmy się nazajutrz popołudniem.
Ponieważ za 30 USD mieliśmy również śniadanko w cenie usiedliśmy na tarasie z widokiem na Tbilisi i napełniliśmy żołądki. Zostawiliśmy plecaki w recepcji i zaczęliśmy robić wczorajszą trasę samodzielnie zwiedzając nieco dokładniej. Zajrzeliśmy do środka cerkwi Metekhi stojącej na miejscu, gdzie przed wiekami muzułmanie wymordowali tłumy chrześcijan po zdobyciu miasta. Tbilisi jest miastem, które w swej historii było zdobywane przez różnych najeźdźców kilkanaście razy. Biorąc to pod uwagę inaczej patrzy się na nieźle zachowane Stare Miasto, które niestety jest najbardziej zaniedbaną częścią miasta. Niesamowite dla mnie była możliwość funkcjonowania tuż obok siebie świątyń bardzo wielu, różnych wyznań niekoniecznie przepadających za sobą. Z kościoła gruzińskiego poszliśmy do meczetu przechodząc obok funkcjonujących tureckich łaźni. Meczet w nie najlepszym stanie - widać, że zbyt wielu wyznawców Allacha w Tbilisi nie żyje. Odmienne wrażenia w synagodze. Po raz pierwszy w życiu miałem możliwość obejrzenia żydowskiej świątyni. Oprowadził nas miły człowiek, pokazał dwie sale modlitewne - na parterze i na piętrze. Wystrój świątyni całkiem interesujący - w centralnym miejscu żydowska święta Tora, czyli pierwszych pięć księg Pisma Świętego, obok charakterystyczny siedmioramienny świecznik - menora. Podobało mi się, ale wyznania raczej nie zmienię :).
Obok obejrzeliśmy świątynię kościoła ormiańskiego. Charakterystyczne dla niego, jak się jeszcze przekonaliśmy później w Armenii, bardzo skromne zdobienia - mury nawet bez tynku - surowy kamień i kilka ikon, obrazów. Też robi wrażenie. Jak we wszystkich cerkwiach na wschodzie w środku znajduje się stoisko ze świeczkami, obrazkami, pamiątkami.
Trafiliśmy również do kościoła katolickiego, gdzie dowiedzieliśmy się, że katolików w Tbilisi jest kilkuset, a w całej Gruzji około 3000. Kontynuowaliśmy nasz spacer dochodząc do budynku parlamentu. Zaobserwowałem, że w kilku miejscach publicznych ( między innymi tutaj ) zbierają się ludzie. Chyba tylko po to aby się zebrać. Stali tak w większej grupie przez dłuższy okres czasu i dyskutowali. Poszliśmy dalej, a oni dalej stali. Może nie mają innych zajęć. Naprzeciwko parlamentu odwiedziliśmy cerkiew Kaszveti, w której nazajutrz miał się odbyć ślub naszego znajomego. Przeszliśmy obok byłego hotelu Iveria, w którym teraz mieszkają uchodźcy z Abchazji i który nie jest aktualnie najlepszą wizytówką miasta, a stoi w samym centrum. Zajrzeliśmy po drugiej stronie rzeki Mtkwari do jeszcze jednego kościoła katolickiego, którego zdobienia miały już jednak elementy wschodnie i stojącej obok cerkwi rosyjskiej. Zmęczeni spacerowaniem usiedliśmy z powrotem na Starym Mieście w knajpce i tym razem ja zjadłem pyszne bakłażany i chacziapuri megruli. Chacziapuri to jak już pisałem gruzińska potrawa narodowa. Są tego różne rodzaje. My poznaliśmy cztery. Przypomina trochę pizze, ale jest znacznie smaczniejsze. Podstawowy składnik to ciasto i ser. Jeśli ser jest na wierzchu to mamy chacziapuri megruli, jeśli w środku to imegruli, jeśli ciasto jest w kształcie kajaka z pływającym na górze lekko ściętym jajkiem to adżaruli, a jeśli jest to przekładaniec to aczma - podobno najlepsze, ale nam nie udało się go spróbować.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż