podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Gruzja'2003
reklama
Piotr Bułacz
zmień font:
Gruzja'2003
artykuł czytany 4836 razy
Wróciliśmy następnie do hotelu, gdzie czekał już Murtaz. Zabrał nas na przedmieścia pokazać dwie kwatery. Właściciel pierwszego lokalu stwierdził, że albo będziemy razem z nim wchodzić i wychodzić do domu, albo jego doberman i pitbullterier mogą nas zagryźć. Z tego mieszkania zrezygnowaliśmy. W drugim warunki też nie były najlepsze i Murtaz stwierdził, że najlepiej jak pojedziemy do niego i zamieszkamy z nim i Dianą w jednym pokoju. Biorąc pod uwagę, że nazajutrz miał mieć ślub baliśmy, że będziemy przeszkadzać, ale nawet panna młoda stwierdziła, że nie będzie żadnych problemów. Aby naprawdę nie przeszkadzać pojechaliśmy jeszcze metrem do centrum i wróciliśmy wieczorem. Pan młody za bardzo weselem się nie przejmował. Mieszkanie młodych jest w systemie włoskiego podwórza. Tak przynajmniej nazywał to Murtaz. Wokół dużego podwórza jest rozmieszczonych kilka mieszkań, w których mieszka kilka rodzin. Wszyscy żyją wspólnie. Bez przerwy ktoś zachodzi do mieszkania sąsiada, wszyscy zaprzyjaźnieni. Trudno to opisać, ale żyją na luzie. W pokoju Murtaza mieszkaliśmy razem z nimi, ich 2 letnią córeczką Maiko i od czasu do czasu matką Diany. Do późnej nocy graliśmy z sąsiadami w karty. Nauczyli mnie grać w jokera - dzięki temu umiem liczyć po gruzińsku do 5.
Mieliśmy zamiar trochę pozwiedzać przed ślubem, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że spóźniać się nie wypada. Pojechaliśmy zatem na zakupy kupić drobiazg z okazji ślubu dla młodych. Uroczystą koszulę pożyczyłem od Murtaza, ale butów w moim rozmiarze nie było. Myślę, że nawet jak goście wystąpią w sandałkach to ślub będzie ważny. Czekaliśmy pod cerkwią i chociaż ślub miał być o 14, wszyscy przyjechali z półgodzinnym spóźnieniem. Okazało się, że w wynajętym samochodzie zatrzasnęli w środku kluczyki i pół godziny trwało wchodzenie do środka przez szyberdach. W czasie ślubu robiłem za fotografa, ale lampa błyskowa nie przeszkadzała za bardzo śpiewającemu prawie bez przerwy popowi. Na koniec uroczystości kapłan oprowadził młodych wokół cerkwi a świadkowie trzymali nad ich głowami korony. Po ślubie wykonaliśmy grupowe zdjęcia przed kościołem i pojechaliśmy na przyjęcie weselne, które odbywało się w pokoju, w którym zamieszkiwaliśmy. Dobrze, że nasze plecaki można było ustawić w małym korytarzu, bo brakłoby miejsca dla gości. Ponieważ młodzi żyli już ze sobą od kilku lat i mieli już dzieciaka nie było to duże, tradycyjne wesele, ale przyjęcie dla rodziny i znajomych. Stół suto zastawiony. Trzeba było spróbować wszystkiego - mięsa w różnych postaciach - głównie pieczonego, chacziapuri, tolmy (gołąbków zawiniętych w liście winogrona), ryb, twarogu z miętą, sałatki z bakłażanów z orzechami, mamałygi, pysznego sosu z orzechami i kindzi, oliwek i wina. Na Zakaukaziu panuje tradycja bardzo wylewnych toastów. Ile się trzeba nagadać, żeby się napić :)). Tym razem było jeszcze dłużej - najpierw toasty po gruzińsku, a potem dla nas tłumaczenie na rosyjski. Wina było z 10 litrów, ale gości sporo - około 18 wina brakło a goście zaczęli się rozchodzić. O 19 pojawili się jednak nowi goście - młodzi sąsiedzi (jak to ich Diana nazywała "tinejdżery") i impreza trwała dalej. Nie obyło się oczywiście bez kart przed spaniem.
Zbudziliśmy się o 8 rano. Dla Gruzinów to jeszcze prawie środek nocy. Ale Murtaz wstał z nami i nawet naszykował śniadanko - tzn. jedliśmy to co zostało po weselu. Przejechaliśmy metrem na dworzec i dalej pojechaliśmy marszrutką do Sagarejo za 1,5 lari.

Dawit Garedża

Tutaj po krótkich poszukiwaniach Murtaz znalazł ładę za 30 lari, która miała nas zawieź do celu naszej wycieczki - skalnych klasztorów w Dawit Garedża. Na północy zostawiliśmy ośnieżone szczyty, a jechaliśmy niesamowitą drogą na południe w kierunku granicy z Azerbejdżanem. Przez 50 kilometrów otaczały nas wzgórza pokryte trawą. Żadnego lasu, a na całej trasie jedna miejscowość - Udabno. Dojechaliśmy do skrzyżowania na bezdrożu i skręcając w lewo dość szybko dojechaliśmy do remontowanego właśnie największego z klasztorów. Cała droga z Sagarejo trwała 1,5 godziny. Do zamieszkałych przez mnichów pieczar wchodzić nie wolno, ale zwiedziliśmy kaplicę na pierwszym poziomie z kopią świętego kamienia przyniesionego przez Dawita z Jerozolimy w VI wieku. Oryginał znajduje się w katedrze Sioni w Tbilisi. Weszliśmy również na wieżę obronną, a potem zaczęliśmy wspinaczkę na wznoszące się nad klasztorem góry z pozostałościami starych fresków w zniszczonych jaskiniach. Cała trasa zajmuje spokojnym krokiem około godzinki, ale trochę można się zmęczyć. Klasztor prezentuje się z góry jeszcze ciekawiej niż z dołu. Gdy weszliśmy na grzbiet dalej już po płaskim szliśmy zaglądając do pozostałości po mnisich jaskiniach, by w końcu dotrzeć do ruin kapliczki na szczycie i grobowca. Trzeba trochę uważać pod nogami można trafić na węża. Mnie jeden uciekł w trawę - chyba bardziej wystraszony od turystów. Wdałem się w dyskusję z gruzińskim przewodnikiem spotkanej pary Amerykanów, co widzimy po południowej stronie grzbietu i dopiero gdy wyjąłem kompas dał się przekonać, że to może być Azerbejdżan. Po powrocie na parking zajrzeliśmy jeszcze do sklepiku prowadzonego przez mnichów z pamiątkami, książkami, kartkami, obrazkami. Drogę powrotną do Sagaredżo przespaliśmy w ładzie, a marszrutka do Tbilisi nie wiedzieć czemu z powrotem była tańsza - 1 lari. Odebraliśmy jeszcze fotografie ze ślubu i wesela i o dziwo nawet się udały. Do mieszkania wróciliśmy na obiadokolację.

Kazbegi

Tym razem pobudka jeszcze wcześniej o 7 rano okazała się być dla Murtaza zbyt dużym wyzwaniem. Na kolejną wycieczkę pojechaliśmy zatem sami. Z dworca Didube chcieliśmy jechać marszrutką do Kazbegi. Złapał nas jednak taksiarz i zaproponował transport. Marszrutka kosztuje 8 lari, a my za 10 pojechaliśmy dużą i znacznie szybszą taksówką. Okazało się jednak, że wołga nie była z gumy. Kierowca przesadził z ilością pasażerów. A może z ich gabarytami. Przez połowę drogi prawie na moich kolanach siedział marudzący bez przerwy ponad stukilowy Gruzin. Dobrze, że mam cierpliwość i kościste biodra to wytrzymałem. Jechaliśmy wg przewodnika Georgian Military Highway, która jednak z nazwy jedynie ma cośkolwiek wspólnego z " highway ". Jedynie do zalewu Zhinvali nawierzchnia była niezła, ale potem, gdy zaczęły się wysokie góry, widać, że zima zrobiła swoje, a drogowcy już albo jeszcze nie. Za to widoki niesamowite. Wkoło potężne góry, w dole piękne doliny. Przejechaliśmy przez przełęcz 2350 m n.p.m. i potem już w dół dość szybko dotarliśmy do Kazbegi - miasteczka nieopodal rosyjskiej granicy. Całą drogę towarzyszyło nam piękne słońce, a w Kazbegi mgła, chmury. Dobrze że mieliśmy kompas i mapę. Zaczęliśmy wspinaczkę w kierunku Tsaminda Sameba czyli cerkwi Świętej Trójcy. Po pewnym czasie idąc wzdłuż strumienia musieliśmy się wspiąć po stromym zboczu obficie pokrytym rosą. Dobrze że obuwie mieliśmy odpowiednie. Na końcu krótkiej wspinaczki wśród mgły i otoczona przez stado pasących się krów znajdowała się zamknięta niestety cerkiew. Widoków rewelacyjnych nie było, więc ciągle w chmurach wspinaliśmy się coraz wyżej. Dopiero po godzince chmury uniosły się wyżej i ujrzeliśmy piękno tego miejsca. Wokół ośnieżone szczyty, błękitne niebo i ukwiecone łąki. Niestety chmury całkowicie nie rozwiały się i od zachodu - miejsca gdzie chcieliśmy przynajmniej zobaczyć pięciotysięcznik Kazbek - nadciągały coraz to nowe, zasłaniające najwyższe szczyty. Na szczęście po drugiej, wschodniej stronie doliny pięknie wyglądały czterotysięczniki - Baczagi i Kuru. Gdy wdrapaliśmy się na wysokość około 3000 m chmury nieco rozstąpiły się i na horyzoncie ujrzeliśmy ośnieżony szczyt, prawdopodobnie Kazbek - najwyższą górę w okolicy. Po krótkiej sesji fotograficznej trzeba było zacząć wracać, by zdążyć na ostatnią marszrutkę do Tbilisi. Tym razem widoki w okolicach Tsaminda Sameba z górami w tle były już rewelacyjne. Zbiegliśmy po zboczu do Kazbegi, ale bus o 17 odjechał nieco wcześniej i musieliśmy czekać na ostatnią o 18. Był czas zjeść obiad w hotelowej restauracji przy głównym placu. Poprzedni autobus odjechał znacznie wcześniej, a nasz sporo później - czekaliśmy jeszcze na Rosjan, których zaanonsował taksiarz jadący od granicy. Przez to oczekiwanie słoneczko uciekło nam za góry i pomimo, że umówiłem się z kierowcą na ostre fotografowanie dolin i górek po drodze za bardzo nie było jak - za ciemno.

Mckcheta

Tym razem również z dworca Didube pojechaliśmy zwiedzić Mckchetę - starą stolicę gruzińską położoną kilkanaście kilometrów od Tbilisi. Jest ona usytuowana u ujścia rzeki Aragwi do Mtkwari - bardzo malowniczo zwłaszcza ze wzgórza z cerkwią Dżwari. Zaraz na głównym placu podszedł do nas koleś i piękną angielszczyzą zaoferował pomoc w dostaniu się do wszystkich cerkwi. Początkowo miało być darmo, ale zaraz stwierdził, że kierowca łady chce 10 USD. Mieliśmy cały dzień, a wszystkie interesujące nas budowle były w zasięgu wzroku, więc podziękowaliśmy. Miasteczko robi bardzo korzystne wrażenie. czysto, a przede wszystkim bardzo spokojnie, prawie żadnego ruchu na ulicach. Najpierw poszliśmy obejrzeć największą świątynię w Gruzji katedrę Svati-Czkoweli. Otoczona murami obronnymi katedra imponująca. Wewnątrz półmrok, na posadzce płyty grobowe książąt, księży, wokół ikony i kadzidła. Szkoda, że w przewodniku tak mało informacji, a przewodnik Murtaz jeszcze spał.
Następnie odwiedziliśmy kościółek antiochijski leżący w samych widłach rzek. Kościół Św. Stefana został założony już w V wieku, a aktualne zabudowania są datowane na VII-VIII wiek. Kolejnym kompleksem zabudowań kościelnych jest Samtawro. Duży kośćiół z XII wieku i mały z V są niestety pozamykane na głucho. Jedynie mała boczna kaplica jest miejscem sprzedaży pamiątek. Na podwórzu znajduje się święty grób, skąd wierni czerpią święte olejki mające moc uzdrawiającą.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  4  5  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Abchazja - walka o raj
»  Cinquecento do Pakistanu i Kaszmiru 2005
fotoreportażfotoreportaż
» Expedycja Morze Czarne 2004 - Tomasz Kempa
wyróżniona galeria
górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]