Kirgiz nie schodzi z konia
artykuł czytany
2799
razy
Cztery doby w pociągu Moskwa - Biszkek. Drobiazgowe przeszukiwanie plecaka przez kazachskich tajniaków, czterdziestostopniowy upał, brak wody i kolejki do ubikacji, tłok i ścisk, zapach ryb wymieszanych z zapachem potu pół setki pasażerów na gapę. Wszystko można przeżyć. Tylko po co - żeby zobaczyć, jak Kirgiz zsiada z konia?
"Naczalnika niet"
Naczelnik OWIRU (biura meldunkowego) przychodzi, kiedy chce. Najczęściej w porze obiadowej. Wychodzi w porze urzędowania. Bez naczelnika nie będzie pieczątki w paszporcie. Bez pieczątki będą problemy na granicy i podczas przypadkowych kontroli policyjnych. Naczelnik stacji kolejowej, podobnie jak naczelnik OWIRU, każe czekać na siebie dwa dni. Bez jego autografu nie można wydostać się z Kirgizji. Świstek papieru, na którym wpisuje datę i trasę wyjazdu, kosztuje 50 somów (ok. 1 dolara). Odpuszcza, kiedy blefuję, że jestem żurnalista. Naczelnika łatwo poznać. Biała koszula, wystający ze spodni brzuch, u pasa kluczyki od zachodniego auta. "Bierut w karman, to ich stać i na BM" - objaśnia z goryczą w głosie Maksat, mój kirgiski przewodnik.
Mój dom tam, gdzie moje ognisko, moja trzoda tam, gdzie mój koń
Czabani (pasterze) z końcem maja gnają stada owiec i krów w górskie doliny. W pobliżu rwących rzek stawiają jurty. W sezonie, który trawa od maja do października, kilka razy zmieniają miejsce wypasu. Ich dzień pracy wyznacza słońce - o wschodzie wypędzają bydło na stoki, o zachodzie zwierzęta same wracają do właścicieli.
Jurta Kirgiza jest kuchnią, jadalnią i sypialnią. Przed nią płonie ognisko lub w środku żelazny piecyk, z którego dym ulatuje przez otwór, tzw. tyndyk. W jednej jurcie mieszka zwykle kilka osób - jedna rodzina, a czasem kilka.
Obrazą dla gospodarzy jest przejść obok, nie pozdrawiając, nie zamieniając kilku słów. Jeśli zaproszą do środka, nie powinno się odmawiać. Zawsze można liczyć na piałkę herbaty (Kirgizi używają czarki bez uszka) i kawałek chleba - pysznej okrągłej lepioszki. Oczy gospodyni, która usiądzie na skraju szyrdaka (dywan tkany z sierści barana albo wielbłąda), bacznie obserwują gościa. Jeśli zaspokoi pragnienie i położy dłoń na piałce, mówiąc "rahmat" (dziękuję) - to dla niej sygnał, żeby więcej nie nalewać.
U starych czabanów wieczorem przy ognisku można posłuchać pasjonujących myśliwskich opowieści i nierzadko narzekań na ciężki los i rządy prezydenta Akajeva.
Urkun - samotny pasterz o wykręconej paraliżem twarzy, znad rzeki Teleti, pasie cudze stado. Zarabia 60 somów dziennie. Człowiek rzadko do niego zagląda. Towarzystwa dotrzymują mu czasem niedźwiedzie i wilki. Nie boi się. Dziś ludzie to wilki - wzdycha z goryczą.
Z mleka robią cuda
Codziennie o zmroku Asjel doi krowy. Podgrzane na ognisku mleko wlewa do separatora i kręci korbą. Z jednej rurki cieknie odtłuszczone mleko, z drugiej - śmietana. Nie można kręcić za wolno ani za szybko, trzeba w sam raz. Gromadka dzieciaków wyczekuje nad miską, aż pozwoli im wylizać zakamarki urządzenia oblepionego śmietaną. Sama też zjadam pół słoika. To rarytas - podobnie jak sajan - płynne masło na ciepło. Kawałek lepioszki macza się w maśle, a potem w miodzie - tak smakuje najlepiej.
Przeczytaj podobne artykuły