Wyprawa Silk Road'2009
artykuł czytany
1908
razy
No i wreszcie uffffff!!! Udało sie zapakować Vitarę! Jest wszystko, co potrzeba (tak nam sie wydaje) i wszystko co niepotrzebne – kilka części w razie gdyby auto miało odmawiać posłuszeństwa, osiem plastikowych kanistrów prosto z allegro 3 zl za sztukę, weszły nawet rozkładane krzesła turystyczne... Żegnamy się z naszymi kochanymi Katowicami, nie przypuszczając nawet, że aż na tak długo.
Pierwszy nocleg przy drodze jeszcze w Polsce, następne już w trasie na Litwie. Tutaj postój na kilka dłuższych chwil w Wilnie, zwiedzanie “Ostrej Bramy”, następnie Łotwa i Estonia, gdzie próbujemy odnaleźć widmo panoszącego się kryzysu – ale patrząc na drogi jak na zachodzie, tłumy rosyjskich turystów w Tallinie, jakoś nie możemy go dostrzec. Trochę mieszają się nam pory dnia, stolicę zwiedzamy o drugiej w nocy przy dziennym świetle – to dzięki “białym nocom”, na które mamy okazje trafić. Po kilku dniach wreszcie forsujemy „żelazną kurtynę”, 21 godzin na granicy daje nam do zrozumienia, że zaraz wyjedziemy z przyjemnej i łatwej Europy a znajdziemy sie w świecie już nie tak banalnym i prostym.
ROSJA
Jeszcze tego samego dnia docieramy do Petersburga, który od razu powala nas swoim ogromem i pięknem. Szybko rewidujemy naszą hierarchię w kategorii „najwspanialsza europejska metropolia”, od razu na czoło wysuwa się “Miasto Piotrowe”. Spędzamy tu kilka dni (w tym jeden w Ermitażu), nocując u Anny i Georga z Couchsurfing w blokowisku w sypialnej dzielnicy miasta, w której wielka płyta ciągnie się kilometrami, aż po horyzont.
Stare miasto jest olbrzymie i robi niesamowite „wielkomiejskie” wrażenie. Nie ma tu małych, wąziutkich uliczek, są za to szerokie ulice, prospekty po pięć pasów w jedną stronę. Cała zabudowa ze względu na to, że pochodzi głównie z jednego okresu robi wrażenie bardzo harmonijnej, nie jest też tak „wymuskana” jak w niejednym Europejskim mieście.
Po obejrzeniu Aurory, która jest naszym ostatnim obowiązkowym punktem, kierujemy sie na południe. Krótki odpoczynek w Moskwie u znajomej, obowiązkowe odwiedziny u “wiecznie żywego” Lenina oraz zwiedzanie Soboru Wasyla i w drogę na południowy wschód! Śpimy na “autostajankach”, czyli parkingach strzeżonych, głównie w samochodzie i przy samochodzie, bardzo przydaje się duża miska kupiona w ruskim markecie, która służy nam za wannę. Coś rzeczywiście jest na rzeczy, jeśli chodzi o włamy do samochodów, bo w europejskiej części Rosji nie widzimy żadnych aut parkujących gdzieś na poboczach. Autostajanki otoczone są głównie wysokim murem, drutami kolczastymi, często wewnątrz biegają psy tak, że w ogóle strach wyjść z auta. Szybko docieramy do Samary, gdzie obżeramy się w lokalnej sieci fastfoodów “Pan Kartofel”, którego specjałem jest duży ziemniak zapieczony w folii, z różnymi dodatkami w środku - pycha. Jeszcze tego samego dnia na wieczór meldujemy się na granicy z Kazachstanem.
KAZACHSTAN
Na granicy mordercza biurokracja, oprócz tego wyciąganie wszystkich rzeczy z auta, robienie policyjnych zdjęć naszych fizjonomii no i oczywiście odpowiadanie na przedziwne pytania w stylu do Kazachstanu? Turystycznie? Ale po co? Pomimo że nie było prawie żadnej kolejki cztery godziny załatwiania murowane i tak już będzie prawie na wszystkich następnych granicach.
Drogi jak na razie w świetnym stanie, mnóstwo nowego asfaltu, wszędzie praca wre, wielu "gastarbeiterów" z całej Azji i Kaukazu. Jakoś Kazachstan nie chce za grosz pasować do wizerunku z “Borata”. Nie mamy też żadnych problemów z milicją, są bardzo grzeczni, nie wyciągają od nas kasy, nawet jak ewidentnie przekraczamy prędkość, to pokazując moje zdjęcie w mundurze zawsze wymigujemy się a to odblaskową koszulką a to kolorowym breloczkiem. Zdarza się, że milicjanci jakoś nie mogą dać wiary mojej brodzie i jej braku na zdjęciu w paszporcie, sprawdzają wtedy namacalnie czy nie mam sztucznej :)
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż