Azja Środkowa 2006 - Kazachstan, Kirgizja i Uzbekistan
artykuł czytany
7580
razy
Chwilę później dotarliśmy do jeziorka o zupełnie niezwykłej szmaragdowej barwie i temperatura wody wynosząca... zaledwie 2st. C! Nie mogło to nas jednak zniechęcić do kąpieli. Najtwardsi pływali ponad minutę, co było nie lada wyczynem. Od jeziora Issyk Kul dzieliło nas coraz mniej kilometrów.
Kolejnego dnia czekało na nas ostatnie na tym trekkingu podejście pod przełęcz. Mieliśmy dwie możliwości: dostać się do doliny Diegon Ata, lub - w razie zbytnich trudności - przełęczą Ak-Suu dotrzeć do doliny Czong Ak-Suu. Wschodnim Ak-Suu szliśmy równym tempem pod górę, początkowo po kamieniach a potem prawie 8 km rozległym lodowcem, który w miarę upływu czasu coraz bardziej topniał i zamieniał się w pole strumieni. Podejście było bardzo łagodne i nawet brak raków nie przeszkadzał nam w pokonywaniu kolejnych metrów po lodzie. Trasa którą wybraliśmy okazała się jednak niemożliwa do pokonania, bowiem na ostatnich trzydziestu, może czterdziestu metrach podejścia był już tylko pionowy lód. [wolny komentarz:] Szkoda, ale lepiej pójść naokoło i stracić dwa dni niż zlecieć 200m ze śnieżnej ściany i stracić życie. Lekko zawiedzeni pokornie cofnęliśmy się do przełęczy Ak-Suu, którą bezpiecznie dotarliśmy do doliny Czong Ak-Suu.
Następnego dnia wieczorem - po złapaniu transportu w dolinie - kąpaliśmy się już w przyjemnie ciepłym Issyk Kul i odpoczywaliśmy na dzikiej plaży w Przystani Grigoriewka. Tyle przeżyć i wrażeń a to dopiero połowa naszej wyprawy...
Nad Issyk Kulem
Pierwszą noc spędziliśmy w dosłownym tego słowa znaczeniu nad Issyk Kulem . Rozbiliśmy się na plaży w miejscu, które pokazała nam pani mieszkająca w Pristani Grigoriewka i prowadząca tam sklep, w którym oprócz wódki i batoników niewiele można było kupić. Wieczorem zrobiliśmy sobie małą imprezę korzystając z produktów, które były dostępne we wspomnianym wyżej sklepie. Następnego dnia postanowiliśmy zostać na wybrzeżu jeszcze jedną noc, ale przenieśliśmy się do dużo większej i bardziej kurortowej miejscowości- Czołpon Aty. Tam zrobiliśmy rejestrację (o dziwo całkiem sprawnie), i posiedzieliśmy na plaży, na której roiło się od turystów i... niestety śmieci. Samo jezioro i jego położenie jest cudowne, ale kultura śmiecenia obecna w całej Azji Środkowej sprawia, że plaże nad Issyk Kulem nie są tak atrakcyjne, jakby mogły być. Nasz pobyt na plaży zakończył się ucieczką przed ulewnym deszczem. Wieczorem zaznaliśmy uroków miejscowej dyskoteki, na której świetnie bawiliśmy się przez pół nocy. Tym sposobem kolejny dzień zaczął się dla nas całkiem późno i upłynął na plażowaniu, bądź oglądaniu, kirgiskiej gry narodowej, w której piłkę stanowi głowa kozła.
Wieczorem, marszrutką spod dworca pojechaliśmy do Bishkeku. Podróż okazała się dość długa i do stolicy dotarliśmy dopiero ok. 21. Tam zaczęliśmy rozeznawać się w sposobach, jakimi możemy następnego dnia ruszyć do Osz, oddalonego o ok. 700km od Biszkeku, a potem szukaliśmy hotelu. Udało nam się całkiem tanio wynająć dwa pokoje w pierwszym hotelu sugerowanym przez Lonely Planet.
Biszkek zaczęliśmy poznawać dopiero następnego dnia, bowiem w tym dniu byliśmy już zbyt zmęczeni. Nie jest to jednak miasto, w którym warto długo zostać, nie ma tam specjalne wiele do zobaczenia. My sporo czasu spędziliśmy na największym w Azji odkrytym bazarze- Osz Bazar, gdzie kupowaliśmy kirgiskie czapki, kapcie i inne drobiazgi. Bazar jest naprawdę olbrzymi i nie sposób szybko się zorientować co gdzie się znajduje.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po Biszkeku i pożegnawszy jednego z naszych kolegów, który przyjechał tylko na pierwszy miesiąc naszej wyprawy pojechaliśmy umówiona wcześniej taksówką (najbardziej komfortowy na wyjeździe samochód, którym jechaliśmy w 6 osób) do Osz (koszt taksówki 120$).
Przeczytaj podobne artykuły