podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Erec Israel, czyli zimowa wędrówka śladami Jezusa
reklama
Andrzej Gołębiewski
zmień font:
Erec Israel, czyli zimowa wędrówka śladami Jezusa
artykuł czytany 1905 razy
Jedziemy dalej. Zbliża się południe. Autokar zatrzymuje się przy barze z napisem: „ Rut`s Field Restaurant”. Można się tu pożywić. Spora sala konsumpcyjna z dużymi oknami, zza których prezentuje się piękna panorama. Właścicielka lokalu osobiście przyjmuje zamówienia od kilkudziesięciu osób z mojego autokaru. Zamówić można coś, co może przypominać chyba hot-doga na ciepło, a do popicia piwo i soczki. Potem chodzi kolejno od stołu do stołu z wyciągniętym koszyczkiem, tak jak kiedyś chodziłem „z tacą” po kościele. Turyści wrzucają banknoty dolarowe. Ja przy tej okazji rozmieniłem sobie banknot o większym nominale. Są też banki i kantory, ale komu chce się tam chodzić i tracić czas w kolejkach?
Koniec południowego popasu „na polu Ruth”. Autokar rusza dalej i kieruje się ponownie w okolice Pola Pasterzy. Po dłuższym przeciskaniu się wąskimi i krętymi uliczkami palestyńskimi, pojazd zatrzymuje się na wybetonowanym placu pod sklepem z dewocjonaliami. Jedną ze sprzedających jest Polka w średnim wieku. Od razu mamy rzekomy upust 12% na zakupione pamiątki. Sklep jest duży i swym rozmiarem przypomina dawny osiedlowy sklep „Sam”. Kto dzisiaj pamięta te sklepy? Duże pomieszczenie sklepowe ma kilka działów i kilku subiektów. Nadto jeszcze chodzi po sklepie uśmiechnięty tubylec z tacą w ręku i częstuje herbatą. Nie interesuje herbata? No dobrze, to zapraszam na kieliszeczek araku. Próbuję jednego i drugiego. Jednak herbata była lepsza, jak na mój gust. Najpierw „lustracyjnie” obszedłem sklep dookoła i zorientowałem się tak w cenach, jak i w oferowanym asortymencie handlowym. W końcu każę sobie pokazać srebrne krzyże jerozolimskie. Nie są tanie. W końcu za srebrny krzyżyk z drugim maleńkim pozłacanym na nim i do tego łańcuszkiem płacę 50 dolarów. Do tego jeszcze mam paczkę różańców „na kilogramy”. W takiej paczce jest 12 różańców z drewna oliwkowego. Mam już dosyć dusznego sklepu i wychodzę na parking. Właśnie ulicą przejeżdżał stary Opel i w pewnym momencie jego kierowca zatrzymał się w połowie ulicy. Wrzucił bieg wsteczny i cofnął się z powrotem na nasz parking. Zatrzymał się przy naszym autokarze z polskim godłem i otworzył kufer auta, z którego wyciągnął podobny asortyment pamiątek, jakie widzieliśmy w sklepie. Podziękowałem mu mówiąc, że odrobinę zaspał, bo właśnie dokonaliśmy stosownych zakupów. Nie zraziło go to bynajmniej i nadal za pomocą kilkunastu polskich zwrotów oferował swój towar. Wcale nie dziwi mnie, że w Palestynie „każdy przędzie jak umie”, skoro oficjalne statystki wskazują na 80% bezrobocie.
Wracamy do Izraela. W ręku odruchowo trzymam paszport, bo oto zbliżamy się do Check Point. Autokar chwilę postał przed szlabanem, po czym ruszył dalej. „Innostrancew nie prawjerliajut`” – ktoś rzucił. Udaję się do Bazyliki Grobu Pańskiego. Po drodze mijam kolorowy tłum turystów, jak i ortodoksyjnych żydów. Jest to doskonała okazja do zrobienia ciekawych zdjęć ulicznych w wersji „live”. Jest późne popołudnie. Słońce oświetla zachodnią część murów starej Jerozolimy. Właśnie kompania żołnierzy izraelskich idzie na wieczorną modlitwę. Już niedługo zacznie się szabas. Na dziedzińcu przed bazyliką tłum kapucynów włoskich z czerwonymi krzyżami jerozolimskimi na habitach. Właśnie zakończyli odprawiać Drogę Krzyżową. Wchodzę do ciemnych wnętrz świątyni. W II wieku po Chrystusie Rzymianie wznieśli w najwyższym punkcie Starego Miasta świątynię Wenus. W IV wieku matka Konstantyna wielkiego, Helena, zidentyfikowała to miejsce, jako lokalizację grobu Chrystusa, a cesarz kazał tu postawić kościół. Od tego czasu świątynia rozrastała się. Aktualnie świątynia administrowana jest przez kilka wyznań chrześcijańskich. Każde z nich ma swe ołtarze i sprawuje nabożeństwa. Najważniejsze miejsce w świątyni to zabudowany wzgórek, na którym ukrzyżowano Jezusa, oraz jego grobowiec. Stanowią one przedłużenie słynnej Via Dolorosa. W wnętrzu świątyni wielojęzyczne tłumy. Trzeba czekać pokornie w kolejce, bo oto prawosławni zakonnicy ormiańscy odprawiają swoje nabożeństwo, potem zaraz łacinnicy rozpoczynają procesję ze świecami wokół Grobu. Potem słychać Greków, którzy czują się tutaj dosyć swobodnie. Na to wszystko nagle spada gdzie spod kopuły bazyliki fragment toccaty bachowskiej. Pomyślałem sobie, może i świętokradczo, że organy w tym miejscu, to gwałt zadany sacrum. Człowiek powinie chwalić Pana własnym głosem, a nie posiłkować się dodatkowymi „pomocami”. Myślę, że Grecy doskonale czuję powagę takich miejsc świętych i chwała im za to. Inna rzecz, że ich nieco monotonne śpiewy bizantyjskie są na dłuższą metę męczące dla takiego laika jak ja. Kiedyś będąc w okolicach Salonik, zatrzymałem się w małej cerkiewce prawosławnej i po 90 minutach biernego uczestnictwa w liturgii, poddałem się i wyszedłem. To było zbyt ciężkie, aby do końca wytrwać i w dodatku nie rozumiejąc. Wewnętrzna kakofonia dźwięków pozwala mi nie słyszeć gardłowego nawoływania muezzina z minaretu. Tłum przede mną wreszcie ruszył się. Z czasem wchodzę przez wąskie i niskie wejście do Grobu pańskiego. Za mną weszły jeszcze dwie kobiety palestyńskie i skłoniwszy się czołami do kamiennej płyty dłuższy czas modlą się. Tyle samo i ja muszę modlić się, bo pomieszczenie jest maleńkie i nie mam możliwości ominięcia pobożnych niewiast. Stojący przed wejściem do Grobu grecki zakonnik pogania nas przypominając, że jeszcze sporo ludzi chce wejść za nami. Wychodzimy.
Po wyjściu z bazyliki widzę, że już zmierzcha się. Na ulicy jakby mniej żydowskich sprzedawców. Jest wieczór i spora część ortodoksyjnych żydów udaje się w tym czasie do synagog na modlitwy szabasowe. Na parkingu jeszcze jakiś zapóźniony handlarz oferuje mi jarmułkę za „jedyne 10 zł polskich”. Żeby nie było wątpliwości pokazuje polski banknot o takim właśnie nominale. Dziękuję, ale nie udaję się do bożnicy, bo jestem goim. Wsiadam do autobusu. Czas wracać do Palestyny. Na punkcie kontrolnym żołnierze izraelscy „trzepią” właśnie jakiś palestyński autobus. Kiwają tylko do naszego autobusu, aby jechać dalej. Ponownie jesteśmy w Palestynie. Więcej ubóstwa i śmieci na ulicach. Teraz szybko na kolację, bo od śniadania minęło sporo czasu i zaczyna burczeć w brzuchu. Potem oglądam w pokoju dziennik na „Polonii”. Czekam na wiadomości pogodowe w Polsce. Informacja mówiąca o tym, że Tusk wstrzymał ratyfikację ACTA wcale mnie nie rusza. Można było tego się spodziewać. A w Polsce nadal dalszy ciąg silnych mrozów. W Rzeszowie miało być ponoć -32 stopnie mrozu. Taki typ pogody ma być aż do niedzieli, a potem prognozowane są śnieżyce. Tymczasem tu, za oknem kwitną migdałowce, w ogrodach wiszą na gałęziach cytryny i pomarańcze.

04.02.2012 –Sobota, dzień trzeci.

Dzisiaj zapałem, a raczej przespałem poranne nawoływanie muezzina. Obudziłem się około godziny 6.30. Szybkie mycie i zjazd na śniadanie. Potem kolejny „wyjazd za granicę”. Autokar staje przed punktem kontrolnym, ale żołnierze każą jechać dalej. Pogoda wiosenna. Bezchmurne niebo. Temperatura rano w granicach +12 stopni C i stopniowo rośnie. Zatrzymujemy się na jerozolimskiej starówce. Wchodzimy do niej Bramą Lwów. Mało widać żydów. Dzisiaj świętują. Coraz więcej pojawia się turystów na ulicy. Zaraz też skręcamy w prawo, do pięknego ogrodu. Pojawia się kościół św. Anny. Idziemy jeszcze kilkanaście metrów dalej i oto mamy ruiny słynnej sadzawki Betesdy. Z Pisma Świętego pamiętamy, że przy niej to Chrystus uzdrowił chorego paralityka w szabat. Św. Jan opisuje, że sadzawka otoczona była pięcioma krużgankami. Podzielona była na dwa zbiorniki: północny i południowy, a środkiem biegł piąty krużganek. Zbiorniki zasilane były wodą ze źródła. Wg Tradycji, powierzchnia wody poruszana była przez skrzydło anioła. Nad sadzawką zbierało się wielu chorych, ponieważ zawsze pierwsza osoba zanurzająca się w jej wodach była uzdrawiana. Obok sadzawki znajduje się piękny romański kościół św. Anny zbudowany w 1140 roku przez joannitów. Aktualnie jest on pod administracją francuskich Ojców Białych. Według przekazów bizantyjskich znajduje się on na miejscu domu Joachima i Anny, rodziców Maryi. Oprócz urzekającej prostoty architektonicznej, słynny jest on z wspaniałej akustyki. W pewnym sensie przypomina bazylikę w Akwizgranie i w jakimś wymiarze słynną świątynie w Trewirze. Sam nie wiem, z której ma więcej. Wchodzimy do wnętrza i próbujemy coś zaśpiewać po polsku. Efekt akustyczny daje się od razu wyczuć. Gorzej z umiejętnościami śpiewackimi. Pielgrzymi z Korei Południowej stanowczo lepiej śpiewali tu przed Polakami. Wychodząc z opactwa francuskich Ojców Białych, zaopatrujemy się u ulicznego sprzedawcy pamiątek w opis Drogi Krzyżowej w języku polskim. Warto było wydać tego dolara na taka inwestycję, bo przed nami słynna Via Dolorosa. Wąska uliczka, a po jej obu stronach otwarte sklepiki z pamiątkami i dewocjonaliami. Mijamy też małe zakłady naprawcze w rodzaju szewca, krawca, czy też małe lokaliki, gdzie można napić się czegoś, lub coś zjeść. Ciekawi mnie, jak tu można uczestniczyć w misterium Drogi Krzyżowej w takim rozgardiaszu. Miejscami oznaczenia Drogi Krzyżowej są widoczne. Innym razem nie jestem w stanie ich odnaleźć. Ciężko jest się tu przeciskać, ale trzeba to robić, bo oto już za nami idzie następna grupa. To Rosjanie.
Z kolei udajemy się w stronę bazyliki Grobu Pańskiego. Co prawda byliśmy tam wczoraj, ale nie starczyło nam czasu obejrzenie całości bazyliki. Najpierw jednak przewodnik ogłasza dwie godziny przerwy „na własne potrzeby”. Wędruję sam wąskimi uliczkami Jerozolimy. W jednym ze sklepików kupuję pamiątkowy T-shirt z krzyżem jerozolimskim. Mam wrażenie, ze przepłaciłem dając zań aż osiem dolarów. Gdzieś dalej na pewno dostałbym i za pięć, ale pocieszam się, że w moim palestyńskim hotelu widziałem taką koszulkę za 12 dolarów. No cóż, wszędzie zwyczajem Orientu, należy targować się. Gdy zapytałem w jednym miejscu o cenę czterech paluszków firmy Duracell do aparatu fotograficznego, to najpierw usłyszałem sumę dwanaście dolarów. Po dłuższej debacie handlowej zapłaciłem pięć dolarów. Po przerwie południowej, dalsze zwiedzanie bazyliki Grobu Pańskiego. W pewnym momencie przewodnik pyta, czy jest może w grupie jakiś historyk. Cisza. Nikt się nie przyznaje, chociaż wiem, że są co najmniej dwie osoby. Boją się? Wreszcie jedna z kobiet wskazuje na mnie. Owszem, ukończyłem kiedyś historię w Toruniu, ale aktualnie pracuję w „teologii”. Przewodnik prowadzi mnie do zakrystii jednej z kaplic. Pokazuje mi na ścianie oszkloną tablicę zawierająca pas rycerski, miecz i pochwę króla Jerozolimy Baldwina II. Poczułem się wyraźnie wyróżniony i poruszony takim bezpośrednim zetknięciem się z historią powszechną. Gdy wyszedłem z zakrystii wiele osób zapytywało mnie, po co zabrał mnie przewodnik. Odpowiedziałem wesoło, że właśnie tam wyspowiadał mnie. Dłuższy czas przyglądano mi się uważnie.
Po wyjściu ze świątyni udajemy się przez dzielnicę żydowską do bazyliki Wniebowzięcia NMP. Mijam na ulicy wielu wystrojonych świątecznie żydów. Mam ochotę filmować i fotografować. Jednakowoż w dobrym tonie jest tego nie czynić z uwagi na szabat. Robienie użytku z kamery filmowej postrzegane jest przez ortodoksów, jako prowokację; jako „pracę w niedzielę”. Tak samo nie ma co się dziwić, gdy zobaczy się żyda z ciągnącymi się za nim sznurówkami od butów. Ich zawiązanie równoznaczne jest z pracą szabat.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  4  5  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA