Miejski puls - Madryt
Geozeta nr 7
artykuł czytany
3642
razy
Impresje
Za pierwszym razem Madryt wydał mi się karykaturalny. Ludzie mieli zbyt duże głowy, rzadkie włosy, piegi i zmarszczki. Po ulicach snuli się niedomyci żebracy i leciwe turystki. Koniec sierpnia w sercu Hiszpanii to kurz, śmieci, ekipy remontowe. I potworny smog. Pięć milionów mieszkańców zespołu miejskiego produkuje pokaźną ilość zanieczyszczeń, a gdy warstwa chmur nie pozwala im się rozproszyć, zaduch staje się nie do zniesienia. Dlatego ci, którzy mogą, uciekają z miasta, a pozostali ograniczają do minimum aktywność w ciągu dnia. Dopiero wieczorem, kiedy upał nieco osłabnie, metropolia ożywa. Na wielu ulicach i placach znacznie tłoczniej jest o północy, niż w południe. W porównaniu z Warszawą wszystko funkcjonuje z opóźnieniem, średnio dwugodzinnym, np. metro rusza o 600, ale kursuje do 130. Osobnym tematem jest sjesta. Trudne do przewidzenia godziny otwarcia sklepów czy urzędów początkowo mogą irytować, ale już po kilku dniach staje się jasne, że jedyną metodą przetrwania popołudniowych upałów jest bezczynność, najlepiej w klimatyzowanym pomieszczeniu.
Po raz drugi odwiedziłem Madryt w kwietniu. Właśnie przekwitały kasztanowce, ludzie tryskali energią, turystkom ubyło lat, a miasto z każdym dniem fascynowało coraz bardziej. Nie zabytkami, nie urodą, bo metropolia z pewnością do najpiękniejszych nie należy, ale charakterem, mdłym zapachem starych linii metra i wiecznie zacienionych podwórek. Madryt wymaga czasu; pośpiech jest tu największą przeszkodą. Zbyt łatwo bowiem przeoczyć osobliwości miasta - zaniedbane placyki, bezrobotnych muzyków z podziemnych przejść, swojskie bary o ścianach pełnych przykurzonych azulejos, pijaczków sprzedających obtłuczone talerze i podarte komiksy sprzed lat.
* * *
Znów jestem w Madrycie: środek września, niedziela, szósta rano, metro. Na zewnątrz jeszcze ciemno, siąpi deszcz; nie jest jednak ani zimno, ani rześko. Na peronie pusto, ale powietrze gęste, duszno. Podjeżdża pociąg, wsiadam. W wagonie tylko jedna osoba, mężczyzna, na oko czterdziestoletni. Nieświeży garnitur, rozwiązany krawat przypięty szpilką do koszuli, poranny zarost, w ręku telefon. Sobotni wieczór był chyba udany, bo gość ciągle coś nuci, ale cicho, bez przekonania. Stopniowo dosiadają się inni pasażerowie - mało rozmowni, przygaszeni. Sam już nie wiem - miasto się budzi, czy dopiero szykuje do snu? Albo nigdy nie zasypia...
Przeczytaj podobne artykuły