Joanna Natalia Musiatewicz
Krótka opowieść o południowej Francji
Geozeta nr 9
artykuł czytany
15173
razy
Na pomysł spędzenia wakacji we Francji wpadłyśmy z Moniką tuż po maturze. To, że udało nam się go zrealizować dopiero po dwóch latach jest w połowie zawinione przez naszą opieszałość i lenistwo a czasem autentyczny brak czasu, w połowie zaś, przez odwieczny problem studencki - puste kieszenie. Im dłużej czekałyśmy na upragniony wyjazd, tym więcej o Francji wiedziałyśmy i tym bardziej wzrastał nasz "apetyt". W końcu nie pozostało nam nic innego jak kupić zniżkowy bilet Inter Rail i wyruszyć w stronę, skąd w marzeniach dochodził do nas zapach fioletowej lawendy...
Dobry początek
Zmęczone czterodniowym maratonem po Paryżu, docieramy nocnym pociągiem do Albi. Mamy szczęście. Nasi nieocenieni w swej gościnności gospodarze, polsko-francuskie małżeństwo, z którym skontaktowałyśmy się poprzez znajomych jeszcze w Warszawie, czekają na nas na dworcu. Gdyby nie ich ranne poświęcenie (jest godzina siódma, a dla Francuza oznacza to niemal środek nocy) musiałybyśmy, po nocy spędzonej w "pozycji pociągowej", przez godzinę kluczyć uliczkami nieznanego nam miasta, obciążone dwoma plecakami, jednym na plecach, drugim "á la kangur" na brzuchu. (Później drogę tę pokonywałyśmy oczywiście dwa razy dziennie i doszłyśmy nawet do znacznej wprawy w sprincie motywowanym ucieczką pociągu i niechęcią do czekania kilku godzin na następny)
Ten dzień postanowiłyśmy spędzić na leniuchowaniu. "Leniuchowaniu", w porównaniu do dni paryskich, bo z pewnością, nawet przez myśl nam nie przeszło, by go przeleżeć lub, o zgrozo, przespać. Szkoda czasu na odpoczynek. Mimo zmęczenia wciąż czułyśmy w sobie bogate pokłady energii, a przede wszystkim chęć maksymalnego wykorzystania czasu.
Na dobry początek dnia przepyszne śniadanko ze świeżymi bagietkami - prawdziwe delicje po okropnych, zatykających paryskich sandwiczach! Krótka pogawędka o tym, co najlepiej zobaczyć w Albi i okolicach, przegląd przewodników i prospektów, które zgromadzili nasi gospodarze (również zapaleni podróżnicy) i... w drogę... na spacer po Albi.
Samo Albi przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, pod każdym niemal względem. Spodziewałyśmy się, że będzie to niewielka prowincjonalna dziura a tu wyrosło przed nami duże, ożywione jak na warunki francuskiego południa, miasteczko, w całości niemal zbudowane z czerwonej cegły. Jak się później miało okazać, cała okolica, łącznie ze stolicą regionu - Tuluzą - zdominowana jest przez czerwono-różowy kolor cegły, co wcale nie odejmuje jej uroku. Choć, przyznaję, po kilkunastu dniach, może się troszkę znudzić.
Nim jednak przyzwyczaiłyśmy się do wszechobecnej czerwieni, połączonej z kolorowymi kwiatami i ciemną zielenią dzikiego wina, romantyczno-sielankowymi zaułkami, dzikimi parkami i kontrastującymi z nimi uporządkowanymi francuskimi ogrodami, z naszych ust nie raz padały "ochy" i "achy" zachwytu. I rzeczywiście: starsza część Albi zasługuje na uwagę wszystkich, nie tylko tych osób, które są spragnione cukierkowych widoków nadających się w sam raz na pocztówki. Poszczycić się może bowiem zabytkiem, przy którym swego ubogiego wystroju powinny wstydzić się tej klasy budowle co Notre-Dame czy Saint Chapelle w Paryżu!
Tym cudem jest miejska katedra pod wezwaniem Świętej Cecylii, której początki sięgają XIII wieku. Jej największym atutem jest szczerze zapierający dech w piersiach, koronkowy chór. Jak dla mnie, miłośniczki gotyku, jest to majstersztyk jedyny w swoim rodzaju. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak finezyjnym zdobnictwem. Na ściankę osłaniającą balkon chóru składają się setki drobniutkich, wycyzelowanych w każdym milimetrze motywów. Spędziłam jeszcze ponad tydzień na intensywnym zwiedzaniu południowej Francji, jednak żaden zabytek nie wywarł na mnie równie silnego wrażenia, nie przyćmił blasku Św. Cecylii. Wręcz przeciwnie. Podczas gdy inni, odwiedzający te same miejsca co ja turyści, nie kryli swego zachwytu w jakimś zamku czy kościele, ja odchodziłam zdegustowana, powtarzając w myślach: "Gdybyście widzieli..."
W okolicach Albi nie brak pięknych miejsc i wartych odwiedzenia zabytków. Cały region poszczycić się może bardzo bogatą i burzliwą historią. To właśnie Dolina Tarnu i niedaleka Langwedocja były ostatnim bastionem ruchu katarskiego, a następnie świadkiem jego krwawego stłumienia. Nazwa sekty albigensów pochodzi właśnie od miasteczka Albi.
Przeczytaj podobne artykuły