Rzymskie spotkanie
artykuł czytany
6287
razy
Potem przyszedł jakiś urzędnik i zaprowadził nas do innego pomieszczenia. Czekaliśmy chwilę. Po chwili wrócił i oznajmił iż na liście zaproszonych jest tylko sześc osób. Dopiero po chwili stało się dla mnie jasne, iż nie ma tam mojego nazwiska!
"Ktoś czegoś nie dopatrzył" pomyślałam w popłochu. "To niemożliwe, być tak blisko..."
"Proszę się nie martwić, prosze się nie denerwować" powiedział Francuz. "Wszystko się wyjaśni".
Cała szóstka odeszla prowadzona przez pracownika Watykanu. W wielkim, pustym korytarzu zostałam sama. czas jakiś słuchałam kroków odchodzących, które odbijały się echem w długim korytarzu. Potem zauważylam, że obok mnie stoi młody człowiek - Szwajcar. Uroczy chłopak w charaterystycznym, tradycyjnym mundurze gwardii szwajcarskiej. Wymieniliśmy kilka słow. Był pełen współczucia. Podeszłam do okna. Odchyliłam lekko biała firankę i spoglądałam na dziedziniec z czterech stron otoczony wielkimi gmachami. W cieniu bramy stał papieski gwardzista. Poza tym pustka. Nagle ciszę, w ktorej można chyba było słyszeć niespokojne bicie mego serca, przerwał odgłos kroków. Echo powtarzało. Nasłuchiwałam. Pojawił się ksiądz..."
Proszę, niech Pani pozwoli", powiedział.
Dołaczyłam do oczekujacych na wejście do kaplicy. Ojciec Swięty klęczał u stóp krzyża zatopiony w modlitwie. Odniosłam wrażenie iż jest kompletnie wyizolowany od zewnętrznego świata.
Kaplica, do której weszliśmy po chwili była mała i skromna, wobec przepychu, ktory miałam już okazję zobaczyć w murach Watykanu. Sciany z białego marmuru, nieduże kolorowe witraże. Ołtarz i krzyż wykonane z brązowego marmuru. U stóp krzyża wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. W kaplicy zgromadziło się około czterdziestu osób, tyle chyba ile mogła pomieścić. Kilkunastu seminarzystów z Polski, kilkanascie zakonnic. Kilka innych osób z Polski. Młodzi ludzie z dzieckiem. Polski konsul na Ukrainie. Papież podniósł się z klęczek. Rozpoczęło się misterium. Msza była odprawiana po polsku. Był to dzień Swiętego Wojciecha. W trakcie nabożeństwa chłonęłam każdy gest, każdą nutę, intonację, słowo i gest Jana Pawła. Byłam przekonana, że zachowam je w pamięci na zawsze. Tak się nie stało. Ale dobrze pamiętam atmosferę tamtego niezwykłego dnia. Kiedy przyjmowałam komunię z Jego rąk podniosłam glowę. Nasze spojrzenia się spotkały. Ale On patrzył jakby na wskroś, jakoś daleko, poza mnie. W tym spojrzeniu było coś dojmującego. A może to tylko utrudzenie? Wydawało mi się, że było to inne spojrzenie, niż to, ktore zapamiętałam sprzed kilkunastu laty z Wrocławia. Stałam wśród tysięcy ludzi. Wtedy bylam niemal pewna, że patrzy wprost na mnie.
Po skończonym nabożenstwie zaprowadzono nas do pełnej przepychu sali audiencyjnej. Było nas mało więc ginęliśmy w tym przepastnym wnętrzu. Po chwili wszedł Papież, rozpocząl rozmowy z seminarzystami, żartował Raz po raz słychać bylo śmiechy. Podchodził do każdego z obecnych. Po jakimś czasie podszedł do nas. "Panie są ze Stanów" przedstawił nas ksiądz Dziwisz. Wtedy Papież zwrócił się do mnie z pytaniem "czy mówi pani po polsku?" " Tak, mówię po polsku, oczywiście" odpowiedziałam. I wtedy uświadomiłam sobie, że ten prosty fakt, iż znam ten język, nabrał dla mnie podczas tej wizyty, znaczenia szczególnego. Język ojczysty Papieża jest też moim językiem. Jak nigdy dotychczas uświadomiłam sobie wagę tej wspólnoty - wspólnoty ojczystego języka.
Spędziłam w Rzymie jeszcze kilka dni. Przemierzałam dziesiątki kilometrów, odpoczywałam na Hiszpańskich schodach, wstąpiłam do hotelu 'angielskiego', w którym Sienkiewicz zatrzymywał się podczas swych pobytow w Rzymie.
W Cafe el Greco, gdzie przesiadywał Adam Mickiewicz otoczony emigrantami polskimi, wypiłam kieliszek wina. Na Piazza Navona przyglądałam się gołębiom i ludziom. W upale wędrowałam do fontanny di Trevi by tam wrzucic monetę, podobnie jak miliony turystów i tym samym zapewnić sobie zyczliwość losu i możliwość powrotu do Rzymu - Wiecznego Miasta.
Po kilku latach wróciłam do Rzymu z moim mężem. I kiedy staliśmy obok siebie na wielkim placu w tłumie oczekując na pojawienie się Papieża, wspominałam swoją pierwszą rzymską wizytę. W mojej torebce spoczywał różaniec z białych paciorków ofiarowany mi wtedy przez Papieża. Mam go zawsze ze sobą. Jest to bowiem najcenniejszy, najbardziej znaczący dar jaki kiedykolwiek dostałam.
Przeczytaj podobne artykuły