Hiszpania - nuda, nerwy i stres (migawka)
artykuł czytany
4731
razy
Dla mnie Segovia stała się bazą wypadową, przedsionkiem Starej Kastylii. U podnóża Sierra de Guadarrama krajobrazy są urozmaicone, nawet niewielkie cieki tworzą malownicze doliny o stromych ścianach. Tutejsze miejscowości z reguły wydają się zwarte, zadbane. Dalej na północ jest bardziej płasko i monotonnie. Wśród pól rozrzucone są przykurzone wioski, gdzie w środku dnia trudno zobaczyć człowieka, za to w każdej chwili można natknąć się na napastliwe, ujadające psy. Pozamykane okiennice, walające się bezładnie rolnicze sprzęty; pozorny spokój, a jednak chwilami czułem się naprawdę nieswojo. Podobna atmosfera towarzyszyła mi w niektórych miasteczkach: wydawały się dziwne, wymarłe. Na przykład Coca - puste ulice, pozamykane sklepy, a do tego nisko wiszące ciemne chmury i chłodny, silny wiatr porywający zeschłe liście, kawałki gazet czy folii. A na skraju miasta, kontrastujący z bezbarwnym otoczeniem wspaniały, majestatyczny zamek. Nic w tym dziwnego, Kastylia to przecież kraina fortec. Niektóre z nich rzeczywiście odegrały istotną rolę, chroniąc kraj przed zagrożeniem ze strony Maurów. Ale większość warowni miała raczej za zadanie podbudować ego lokalnych możnowładców, niż przyczynić się do zwiększenia obronności kraju.
Hiszpanie też narzekają na zmiany klimatu. Podobno dawniej we wrześniu zwykle świeciło słońce, ale od kilku lat koniec lata na mesecie oznacza raczej niebo spowite deszczowymi chmurami. Ma to swoje plusy: łatwiej zwiedzać, gdy upały nie dokuczają; niestety, odbija się na jakości zdjęć. Najwygodniej podróżować autobusem, chociaż czasem można odnieść wrażenie, że rozkłady jazdy układał ktoś wyjątkowo złośliwy. Na lokalnych trasach obowiązuje prosta zasada: chcesz pogadać, siadaj z przodu. Stosują się do niej miejscowi. Milczący turyści zajmują dalsze miejsca. Czasami lepiej przemieszczać się autostopem - nie jest to łatwe, ale możliwe. Najlepiej korzystać z drugorzędnych dróg, na lepszych kierowcy nie chcą się zatrzymywać, na gorszych rzadko coś jeździ i łatwo utknąć.
W okolicach Segovii pracuje sporo Polaków. Legalnie. Miejscowi czasem pytali mnie, czy jadę do pracy. Kiedy mówiłem, że jestem turystą, zachwalali okoliczne atrakcje. Oczywiście prawie zawsze były to zamki. Najmilej jednak wspominam niepozorną miejscowość, Nava de la Asunción. Podwiózł mnie tam Kastylijczyk z andaluzyjskim rodowodem. W ciągu pół godziny poznałem hiszpańską serdeczność: nowy znajomy postawił mi w barze piwo, zaprosił do siebie, przedstawił żonie, dzieciom, znajomemu, dzieciom znajomego, potem poczęstował domowym winem i wędzoną szynką. Namawiał na obiad, ale nie chciałem nadużywać gościnności. A w mieście mieszkańcy szykowali się na kolejny dzień wrześniowej fiesty: akurat przygotowywano gigantyczną paellę, potrawę na bazie ryżu, niezwykle w Hiszpanii popularną. Dzień wcześniej, niczym w Pampelunie, urządzono tu encierro - przeganianie byków. Gdyby nie zanosiło się na deszcz, byłbym naprawdę wniebowzięty. Ale w Nava de la Asunción to w końcu nic niezwykłego.
Przeczytaj podobne artykuły