ISLANDIA - LATO '98. Z dziennika wyprawy sedymentologicznej
Geozeta nr 5
artykuł czytany
4440
razy
06.08.
Za założenie używanej opony (prawie nowa) gość wziął 7000 IKR (ok. 100$). Pozostało jeszcze naprawienie prawej wycieraczki. Jest 11.10 - wreszcie wyruszam na Fláajökull.
11.08
I już po badaniach! Jadąc do Lakagígar nocujemy ok. 7 km od ringu - islandzka obwodnica. Lakagígar to system stratowulkanów biegnących wzdłuż szczeliny, z których największy Laki, pamiętany jest przez Islandczyków z powodu najbardziej katastrofalnej erupcji. Nocleg jest wspaniały na zielonej łączce w pobliżu wody. Przeliczyłem żarcie. Wyszło, że mamy nadmiar serków topionych i oczywiście tego co przeznaczone na treking. Chleba razowego, gruboziarnistego z Polski wystarczy na tydzień. Wczoraj zwinęliśmy obóz między 12.00 a 14.00, potem obiad i w drogę. Po raz ostatni, poszedłem na I wał i go zbadałem. Alina powiedziała coś bardzo pocieszającego - na pewno mamy wystarczająco dużo materiału na prace magisterskie. Warto wspomnieć, że znaleźliśmy poroże reniferów (i ich wyschnięte trupy związane drutem kolczastym). Mamy także kilka ładnych jaspisów, opali, geod i oczywiście kilkadziesiąt kilogramów próbek. Uff... wreszcie wakacje. Już przed skrętem z ringu do Laki, w miejscowości Kirkjubaerklaustur. Nazwy miejscowości zawsze znaczą coś konkretnego. Ta oznacza kościół - farmę - klasztor, bo między XII w., a reformacją mieszkali tu mnisi z Irlandii. W miejs-cowości Skaftafell wypiliśmy kawę w miłej atmosferze lokalnej restauracyjki, zjedliśmy pycha ciacho, wypaliliśmy skręty. Paliłem sam tytoń, tylko od wielkiego dzwonu, w święto - czyli całkiem często. Tak oto zaczęły się moje wakacje... Dzisiaj wieczorem, po kolacji, będzie scrabble, a może nawet odrobina alkoholu, kto wie? Mały problem z jedyną działającą wycieraczką został za drugim razem rozwiązany.
12.08.
Dojechaliśmy do rzeczki, która zmusiła naszą zeszłoroczną wyprawę do odwrotu. Tym razem bez kłopotu (no... raz zgasł nam silnik przy wyjeździe z wody) pokonaliśmy aż dwie rzeczki aby po ok. 15 km od ringu utknąć na pierwszej dużej przeprawie przez rzekę Geirlandsa. Silnik zgasł niestety gdy byliśmy już w nurcie więc sytuacja stawała się groźna. Zaczęło nas z wolna znosić. Cóż było robić... rzuciliśmy się do wypychania tyłem auta na najbliższy brzeg. Udało się! Pomógł nam Francuz, który potem nauczony naszym przykładem zawrócił (mimo, że miał napęd 4x4). Bezskutecznie próbowaliśmy odpalić silnik. Cały czas lało, więc daliśmy sobie spokój na czas obiadu. Do perfekcji opanowaliśmy ekwilibrystykę w samochodzie: zagotować posiłek, przebrać się w zapakowanym maksymalnie aucie... cóż to dla nas. Po dwóch godzinach Aro wreszcie odpalił i mogliśmy zjechać z drogi, przygotować się do pieszego wymarszu na Laki. W strugach deszczu przeszliśmy Geirlandsę - górską rzekę, z wodą po kolana, szybkim prądem i luźnymi kamieniami. Po paru kilometrach jeszcze jedną rzekę, za którą rozbiliśmy obóz. Było już całkiem późno, byłem całkowicie mokry, bardzo zmęczony i głodny... specyfika wędrówek islandzkich. Akurat na czas rozbijania namiotów przestało na chwilę padać. Noc była wietrzna i deszczowa.
13.08.
ałe szczęście, że ranek bez deszczu, nawet ciut słońca. Tego dnia zrobiliśmy ok. 23 km idąc większość czasu w deszczu i prze-chodząc przez jedną dużą rzekę (4 koryta). Obiad zjedliśmy w schronisku Blagil, korzystając z lokalnej butli z gazem. Nieco ochłonęliśmy i po następnych 5-7 km rozbiliśmy namioty tuż za polem lawowym nad strumyczkiem. Pogoda właśnie zrobiła się piękna (nie lało). Noc pomyślna, bez szczególnego wiatru i całkiem było miękko.
14.08.
Tego dnia szło mi się znacznie gorzej - bolała mnie lewa stopa. Jak idiota wziąłem adidasy, a nie buty ze sztywną podeszwą. Ewalda bolały odciski, bo przy każdym przejściu przez rzekę zakładał kalosze. Był z niego dziwak do kwadratu. Pogodę za to mieliśmy cudowną - słońce i najciekawsze widoki - trasa wzdłuż Lakagígar. Resztką sił, dzięki teleskopowym kijkom Bartka, dowlokłem się do miejsca wybranego na nocleg. Było to tuż nad dużym jeziorem, jak się potem okazało, prawie u podnóża Laki. Jeszcze tego samego dnia, po obiedzie, weszliśmy na szczyt wulkanu skąd roztaczał się wspaniały, niezapomniany, jedyny na świecie, widok na Lakagígar. Stożki wulkanów biegły jeden za drugim i w odległości 40 km zanurzały się pod lądolód Vatnajökull. Widok był od Vatnajökull do Mýrdalsjökull. Zachód słońca, coś niesamowitego...
15.08.
Drugi dzień cudnego słońca. Wszystko nam już wyschło. Ach jak ten świat inaczej wygląda, gdy pogoda jest brzydka... Bartek z Aliną wybrali drogę przez pole lawowe. Nigdy więcej takich skrótów jak się ma obolałe stopy! Już poza doliną ryftową zrobiliśmy sobie obiadek. Okazało się, że mamy bardzo mało gazu, tak więc wcześniejszy pomysł złapania stopa stał się raczej koniecznością. Razem z Ewaldem zostaliśmy wzięci przez miłych Francuzów małym japońskim autem, a w dwie godziny po nas do Aro dojechali Alina z Bartkiem, podwiezieni przez Islandczyków. W ten sposób już ok. 18.30 wszyscy byliśmy w domu. Szybka kawka i w drogę aby znaleźć ładny nocleg. Mieliśmy problem z podjazdami, trzeba było pchać samochód. Pasek klinowy się ślizgał, albo co? Nocleg już niedaleko od ringu. Pogoda bez-wietrzna, czyste niebo... Gramy oczywiście w scrabble i odpoczywamy. Bartek znowu wygrał! Po raz drugi zdobywa ponad 50 pkt., a raz nawet wyłożył wszystkie swoje literki co dało mu, o ile dobrze pamiętam, ok. 68 pkt. (Polecam scrabble). Z powodu zakładu ma już po dwa prezenty od każdego! Po przejechaniu jednej z rzeczek o dziwo znów zaczął działać prawy reflektor.
17.08.
Na ring dostajemy się z kłopotami, ponieważ samochód ciężko pokonuje podjazdy. Jest już po obiedzie. Pogoda zmieniła się ze słonecznej na pochmurną. Podobnie nasze nastroje. Smród w Aro (spaliny dostają się do środka) daje po głowie, szczególnie Alinie i Bartkowi, którzy siedzą z tyłu. Okazuje się, że nawet na szosie Aro słabiutko ciągnie. Na trójce mogę rozpędzić go do 70 km/h, ale na czwórce jedzie ledwo 65 km/h (przy sprzyjającym wietrze może nawet do 80 km/h, ale to już nie ta sama jazda). Alina zwraca uwagę, że spaliny powinny być czarne, a nie siwe jak obecnie. To znak, że spalanie nie zachodzi właściwie. Dojeżdżamy do miejscowości Vík i rozbijamy obóz w niezłym miejscu, 1 km na wschód od kempingu, przy klifie miło śmierdzącym guano. Wizyty w dwóch warsztatach i wymiana filtru oleju, wyczyszczenie filtru powietrza, ale to nic nie pomaga. Decydujemy się na kosztowny remont tłoków. Zapewne dostała się do nich woda, która wkrótce spowodowałaby zatarcie silnika i bylibyśmy w kropce. Na szczęście jest karta kredytowa i możliwość sprzedania Aro po powrocie do Polski. Koszt naprawy powinien się zwrócić, może nawet z nadkładem. Wszyscy przystajemy na ten pomysł. Nie oznacza to przecież wykładania przez nas gotówki, a będziemy mieli gwarancję dojechania cało do Warszawy. Naprawa na potrwać do 20.08., więc mamy co najmniej trzy dni odpoczynku pod klifem, a miejsce, trzeba przyznać, wyjątkowo się do tego nadaje. Miękka trawka, blisko do strumyczka, do łazienki na kempingu, sklepu, ciekawe trasy wycieczkowe i niezła pogoda. Odpada jednak pomysł Aliny i Bartka aby przejść przez interior - robi się za mało czasu. Zauważyłem u siebie prawidłowość. Otóż w sytuacjach stresowych, jak ta z samochodem, staję się nieprzyzwoicie głodny. Na szczęście podobnie czują moi towarzysze. Dzisiaj zrobiliśmy sobie ucztę - po pół litra lodów i wielkiej bule z cynamonem i czekoladą na osobę! Wieczorny spacer po czarnej plaży skutecznie koi nerwy... Obok polują na morskie ptaki.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż