podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Inne » Obrazy
reklama
Maja Walczak
zmień font:
Obrazy
Geozeta nr 10
artykuł czytany 1967 razy
Ci ludzie, dotknięci tragedią, utracili wiarę w subiektywny obraz świata... po co "nosić w pamięci swoją małą geografię", jeśli nie chroni ona w żaden sposób przed tego rodzaju nawałnicą. Jaki jest sens w interpretacji i poznawaniu krajobrazu, skoro bardziej przydałaby się wiedza geologiczna, techniczna - taka, która pozwoliłaby przewidzieć niebezpieczną przyszłość. Ziemia, która w naszej świadomości jest jednym z najbardziej stabilnych, trwałych, niezniszczalnych i zarazem najstarszych elementów obrazu świata nagle zaczyna drżeć...
Izmit, popołudnie rok 2000
* * *
Dworzec zasługuje na osobne wspomnienie, odrębny szkic, nową opowieść. Po nocy na nim spędzonej wywołuje w nas mieszane uczucia; zdziwił, mile zaskoczył, rozczarował, przestraszył i napełnił obrzydzeniem... Miejsce jest niespodzianką - na zewnątrz brud, smród, szare pustkowie, gdzieniegdzie surowe i jakby gołe kamienice, góry wszelkiego rodzaju odpadków, zdające się wyrastać prosto spod ziemi lub też tworzyć się pod wpływem niewytłumaczalnych sił przyrody, wałęsające się pośród śmietnisk watahy wychudzonych bezpańskich i zapewne wściekłych psów; a wewnątrz... pasaż handlowy z elegancką bielizną, restauracje i kafejki, punkt informacji turystycznej, zadbane i przestronne toalety, czyste perony, na które wstęp mają jedynie podróżni posiadający wykupione bilety, czerwone ławki przeniesione prosto z jakiegoś miejskiego parku.
Szerokie korytarze są łatwymi do penetracji, specyficznymi ulicami dworca, w które trzeba, można lub pod żadnym pozorem nie należy się zagłębiać, aby nie dostać po głowie. Sam budynek, po jakimś czasie w nim spędzonym, urasta do rangi osobnego miasta - odrębnego, małego światka, w którym można dostrzec najważniejsze organy władzy w postaci sprzątaczek, skorumpowaną władzę wykonawczą kryjącą się w mundurach rzadko spotykanych policjantów oraz całkowicie podporządkowanych specyficznemu systemowi zwykłych obywateli, jakimi są, w tym przypadku, panowie wpuszczający na perony i sprawdzający bilety, kasjerzy, kelnerzy oraz cwaniaczki kierujące życiem najważniejszego chyba placu "miasta", mianowicie poczekalni..., w której przetrwanie jednej nocy należy do bohaterskich wyczynów.
Ludzie oczekujący tutaj na swój pociąg wydają się być emigrantami, którzy właśnie próbują uciec z nieciekawego miasta i rozpocząć nowe życie poza jego obskurnymi granicami. W rzeczywistości są to zwyczajni mieszkańcy, którzy mimo swego bardzo skromnego odzienia i przyzwyczajeń tkwiących chyba jeszcze w poprzednim systemie, chcą żyć jak godni, szczęśliwi i wolni obywatele. Ich drapieżny i zarazem orientalny wzrok skupia się na obcych przybyszach całą swoją, niemożliwą do odparcia mocą... trzeba się poddać, dać się w spokoju obserwować, nie denerwować i nie irytować widząc złośliwe uśmieszki. W końcu, skoro jedni śpią skuleni na ławkach (które przydzieliła im obsługa poczekalni za "nieznaczną" opłatą), to drudzy mogą próbować drzemać na rozłożonych na ziemi karimatach. Ziemia jest chłodna, ciągnie od niej wilgocią i przeciągiem, a od góry atakuje gorące, lepkie i śmierdzące powietrze wydychane z ust podróżnych oraz nieśmiało próbujące przedostać się przez uchylone drzwi.
Lepsze warunki może zapewnić jedynie pieniężna premia dla mężczyzn pilnujących wejścia. To oni dyktują warunki, rządzą, to oni także tworzą wyjątkowy, dworcowy światek - małe państewko poddane kompletnej dyktaturze, której nie boją się jedynie sprzątaczki. One to narzucają terminy mycia podłóg, wymiatania kurzów, usuwania organicznych, szklanych i plastikowych odpadków oraz wyganiania z dworcowych kątów kulących się, bezdomnych lub też chwilowo zabłąkanych w ciemnych korytarzach, ludzi.
Nawet najdziwniejszy system musi stworzyć przynajmniej jakieś pozory zachowania porządku... istnienia świata, w którym chociaż nieliczni czują się dobrze, gdyż posiadają rzadki przywilej tworzenia i kreowania obrazu rzeczywistości tuż u samych jego podstaw.
O stolicy Rumunii, wieczór rok 2000
* * *
Kładziemy się zmęczeni przed namiotem zbudowanym naprędce z koców i kilimów, które stają się również naszymi "prześcieradłami" podłożonymi pod śpiwory. Suchą okolicę rozjaśnia swymi syczącymi płomieniami ognisko, które ma zniechęcić potencjalnych gości, jak skorpiony, węże oraz wszelkie robactwo, do odwiedzin. W środku nocy budzi nas męcząca duchota, zawodzący wiatr oraz krążące w około tumany piasku. Znaleźliśmy się całkiem przypadkowo w zasięgu szalejącej pustynnej burzy. Wrażeń, jakie towarzyszą zjawisku, nie da się właściwie opisać - to paniczna ochota ucieczki pomieszana z niezwykłą ekscytacją oraz silnym pragnieniem utrwalenia swych przeżyć w pamięci, na filmie fotograficznym lub na papierze... zasnute gęstą ciemnością niebo, huczące rozszalałe powietrze rzucające we wszystko co stoi na jego drodze mniejszymi i większymi kawałkami skał, kamykami oraz chyba najbardziej drażniącym drobniutkim piaskiem wbijającym się w każdy, nawet najmniejszy nieosłonięty milimetr ciała, pyły wdzierające się w oczy, usta, gardło, zatykające drogi oddechowe...
Strona:  « poprzednia  1  2  [3]  4  następna »

górapowrót