Gastronomiczne wtajemniczenia
Geozeta nr 8
artykuł czytany
5037
razy
Czas oczekiwania na posiłek w indyjskim barze zależy od liczby odwiedzających go turystów i obecności kierownika. Szanse na szybkie otrzymanie zamówionego dania wzrastają wraz ze spadkiem liczby zagranicznych klientów, a szef może ten proces dodatkowo przyśpieszyć.
Wydawałoby się, że lokale chętnie odwiedzane przez zagranicznych turystów, z niezbyt zasobnym portfelem, powinny oferować smaczne posiłki i szybką obsługę. Nic z tych rzeczy. Obcokrajowiec, który przyjechał tu na wypoczynek, ma na pewno sporo czasu i z pewnością nie będzie grymasił, jeśli przyjdzie mu czekać 40 minut albo nawet godzinę. Przez ten czas zdąży napisać kilkanaście pocztówek i dokładnie zapoznać się z wystrojem wnętrza. Personel jadłodajni – z reguły młodzi ludzie, którzy muszą przecież mieć czas dla siebie – będzie się w tym czasie miotał po kuchni, wesoło przy tym dokazując. Jedni bawią się w siłowanie, drudzy dyskutują, a niektórzy z namaszczeniem dłubią w nosie. Po pewnym czasie ktoś przypomni sobie, że zamówiliśmy omlet na grzance i łaskawie pójdzie do sklepu po chleb albo włoży do pieca zamówionego kurczaka tanduri.
Po otrzymaniu upragnionego dania często okazuje się, że zamiast makaronu podano nam ryż, a oczekiwane jajka na twardo uległy cudownej przemianie w omlet. Nasze zdziwienie na widok pomyłki udzieli się także kelnerowi, który przyjął zamówienie, oraz obsłudze kuchni.
W takich sytuacjach pomocą służy kierownik placówki, trzymający swój personel w ryzach niczym dawny ekonom pańszczyźnianych chłopów. Prewencyjnie rozdziela kuksańce i wyzwiska, nie stroniąc od użycia mokrej ścierki. Obsługa bije wtedy rekordy szybkości.
Znacznie lepsze wyniki osiągają jednak pracownicy przybytków zbiorowego żywienia, w których główną klientelę stanowią tubylcy. Miejscowi nie będą przecież czekać godzinę na ryż z warzywami i podpłomyki. Przedsiębiorczy „restauratorzy” trzymają „pod parą” większość komponentów, służących do konstruowania oferowanych posiłków, co znacznie ułatwia sprawę. W przypadku braku jadłospisu, przed złożeniem zamówienia dobrze jest zajrzeć w garnki. Można to zrobić bez obawy, że kucharze naruszą naszą cielesną nietykalność. Zresztą przy wyborze jadłodajni należy się kierować swoistym kryterium. Przewodniki radzą najpierw dokładnie obejrzeć właściciela – jeśli wygląda zdrowo, to wszystko w porządku. Jeżeli zaś sprawia wrażenie ledwo żywego, lepiej poszukać innej knajpki.
Jeśli zapragniemy zaoszczędzić parę rupii integrując się jednocześnie z tubylcami, staniemy przed bogatym wyborem ulicznych punktów gastronomicznych, na wyposażenie których składa się gazowa kuchenka, benzynowa maszynka lub zwykłe palenisko, służące do podgrzewania blachy z wrzącym olejem. Przy wielu takich barach ustawione są ławy, przy których dla turysty z zachodu zawsze znajdzie się miejsce.
Przenośne bufety serwują ziemniaki, ryż oraz inne potrawy trudne do zdefiniowania. Nie ma się jednak czego obawiać, nasze zdrowie raczej nie ucierpi. Jedynym problemem może się okazać skromność oferty. Nie będziemy za to musieli czekać na posiłek, bo jednoosobowy przedsiębiorca uwija się jak w ukropie smażąc błyskawicznie kolejne partie dań. Nawet w Indiach najlepiej pracuje się na swoim.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż