Literackie miniatury globtrotera czyli: Smaki Świata. Kolory miedzi i kwaszony śledź.
artykuł czytany
2092
razy
Tę ekscytującą podróż odbyłem kilkanaście lat temu w Skandynawii. Jechałem samochodem ponad 800 km, z Västervik w Szwecji do Trondheim w Norwegii bez wizy tego drugiego kraju, a były wtedy wymagane. Przejścia graniczne na Półwyspie były wprawdzie symboliczne ale dotyczyło to jedynie obywateli państw członków Rady Nordyckiej. Auto z symbolami Europy Środkowo-Wschodniej kojarzyło się różnie i mogło być niezłą ciekawostką dla znudzonych funkcjonariuszy norweskiego odpowiednika WOP. Rodzina szwedzka, u której gościłem na podstawie zaproszenia i wizy była zdziwiona moimi obawami przed podróżą do Norwegii. Mając wizę jednego kraju skandynawskiego możesz poruszać się po wszystkich - twierdzili. Zdałem się na ich znajomość realiów choć niepokój pozostał i na wszelki wypadek granicę postanowiłem przekroczyć nocą. Jako że była połowa czerwca nie doczekałem się ciemności i niczym prawdziwy obywatel świata przemknąłem obok maleńkiego leśnego baraczku stojącego w miejscu, gdzie spodziewałem się granicy. Ten niby kiosk, niby stróżówkę widziałem potem w przewodniku turystycznym z podpisem Welcome to Norway...
Fakt, o białych nocach uczono mnie w szkole ale to cudowne zjawisko kojarzyło się jedynie z pewnym miastem nad Newą, które kilkakrotnie zmieniało nazwę. Jakoś nikt nie wspominał o tym, że słońce ma podobne zwyczaje w Dalarna, Oppland i na Alasce. Ba, w tych dziewiczych rejonach Północy uświęcono to nawet specjalną kilkudniową celebrą, jak choćby szwedzkie Midsommar.
Trasa moja, którą potem pokonywałem w różnych wariantach wielokrotnie, obfituje w miejsca ważne i ciekawe dla obieżyświatów. To tędy, ze szwedzkiego Falun do norweskiego Röros, ciągnął przed wielu laty tabor górników miedziowych. Wspólne tradycje wydobywcze i przetwórcze do dziś symbolizuje kolor elewacji domów skandynawskiej prowincji powszechny od Blekinge po Finnmark. Coraz więcej Polaków uczestniczy w narciarskim superdługim Biegu Wazów mającym metę w Mora. Zbliża się 80-ta rocznica tej forsownej imprezy sportowej. Koczownicze plemiona samów przybyły przed setkami lat w rejon Jeziora Femund i dlatego dziś można tu spotkać stada reniferów. To najdalej na Południe wysunięty teren gdzie dziko występują te zwierzęta. W okolicach Drevsjo wytyczono symboliczny, norweski biegun zimna - temperatura spada tu niekiedy do -50 stopni.
W Drevsjo pozwolono mi zwiedzić specjalny ośrodek dla azylantów, jakich w Norwegii jest kilkadziesiąt. Ten niewielki ludnościowo kraj, biedny jeszcze w połowie ubiegłego stulecia, dziś udziela się humanitarnie jak żaden inny. Jak twierdzą działacze polonijni z Oslo i Bergen Norwegia najhojniej pomogła Polakom w okresie batalii antyustrojowej. Niestety, obecnie wśród imigrantów naprawdę potrzebujących pomocy humanitarnej pojawia się coraz więcej zwykłych kombinatorów i naciągaczy, szczególnie z państw poradzieckich. Wspomniany ośrodek gości ponad setkę banitów, przedstawicieli kilkunastu nacji. Obok Afgańczyków, Czeczenów i Irakijczyków można spotkać Mołdawian, Ukraińców i Rosjan. Ci ostatni traktują pobyt w Norwegii jako przygodę i pretekst do podratowania kondycji materialnej.
Sporą ciekawostką było dla mnie spotkanie z Polakami w Lom. Jako najemni pracownicy norweskiego cyrku przemierzali w ciągu lata całą Skandynawię zajmując się techniczną stroną przedsięwzięcia. Pracowali legalnie choć umowy sporządzono wyjątkowo niekorzystnie, zaliczając naszych rodaków do grupy przyuczających się do zawodu. To przyuczanie trwa już kilka lat i polega na codziennym stawianiu bądź składaniu cyrkowego namiotu. Po potrąceniu należności za posiłki i nocleg robotnikowi zostaje dziennie około 90 koron. W Norwegii można za to kupić dwie paczki papierosów średniego gatunku.
W czasie jednego z pobytów w Trondheim poznałem obywatela Szwecji polskiego pochodzenia Pana Tadeusza Głowackiego. Ten były marynarz Gromu, potem szwedzki przedsiębiorca i działacz polonijny zatrzymał się na kilka godzin nad fiordami w drodze do Narviku. Od wielu już lat corocznie odwiedza symboliczny cmentarz, miejsce wiecznego spoczynku jego towarzyszy broni. Sam internowany w jednym z bałtyckich portów, o tragedii Niszczyciela pod Narvikiem dowiedział się z komunikatów wojennych w maju 1940 roku. Teraz jechał na Północ kontynentu aby kolejny raz rzucić wianek na zimne wody oceanu. Pan Głowacki obdarował mnie serią niezależnych wydawnictw polonijnych, kilkoma egzemplarzami Paryskiej Kultury i fotografiami. Po latach dopiero dowiedziałem się o Jego zaangażowaniu w niesienie pomocy prześladowanym działaczom antypeerelowskiej opozycji, o sponsorowaniu wydawnictw poświęconych pamięci ofiar Katynia i wielu innych akcjach wsparcia. Dwa lata temu otrzymałem wiadomość o Jego śmierci. Zmarł w Sztokholmie a urnę z prochami tego patrioty złożono w podkrakowskim Prokocimiu, czego życzył sobie za życia.
Turystyczną atrakcją Trondheim jest największa i najcenniejsza katedra gotycka w Północnej Europie. Największe sanktuarium Norwegów zbudowano w końcu XI stulecia. Ma 102 metry długości i 50 szerokości. Bogaty gotycki wystrój zewnętrznych ścian katedry przyciąga rzesze wielbicieli architektury z całej Europy, Stanów Zjednoczonych i Japonii. Miasto jest ważnym portem, potężną bazą rybołóstwa morskiego i ośrodkiem przemysłu stoczniowego. Restauracje miejskie specjalizują się w serwowaniu dań rybnych i innych tradycyjnych specjałów.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż