Tien-szan, czyli jak zdobyć siedmiotysięczną górę.
artykuł czytany
5762
razy
Kirgizja leży w centralnej części Azji pomiędzy Kazachstanem, Chinami, Tadżykistanem a Uzbekistanem. Często porównywana jest ze Szwajcarią, gdyż 75% powierzchni kraju zajmują góry, w tym Tien-szan Centralny z najwyższymi wierzchołkami masywu: Pikiem Pobiedy (7439 m n.p.m.) - znanym również pod nową kirgiską nazwą Žengiš Čokusu oraz Pikiem Chantengri (7010 m n.p.m.).
Pierwsze dni w górach
Do stolicy Kirgistanu, Biszkeku, dotarliśmy 17 lipca, po pięciu dniach podróży pociągiem. Warto zaznaczyć, iż przejazd przez Rosję i Kazachstan jest przygodą samą w sobie, a kontakty z lokalną ludnością najlepiej oddają charakter i obyczaje panujące w odwiedzanych krajach. Podróż jest również wspaniałą lekcją Geografii, przez okno pociągu obserwujemy zmieniające się krajobrazy ; lasy, lasostepy, stepy, półpustynie, pustynie, by w końcu dotrzeć do przedgórzy Tien-szanu.
Nasza grupa składała się z 13 osób. Tworzyli ją przede wszystkim studenci geografii, MSOŚ-a i członkowie klubu SKG. Po załatwieniu formalności udaliśmy się z Biszkeku dwoma busikami wzdłuż północnego brzegu jeziora Issyk-kul do miejscowości Karakol, położonej u podnóża Tien-szanu. Pierwszy tydzień spędziliśmy w bardzo malowniczej dolinie Karakol. Do alpinłagra, położonego na wysokości 2600 m n.p.m., dojechaliśmy pancernym samochodem marki ZIŁ. Obóz mieścił się w starym świerkowym lesie u podnóża czterotysięcznej góry; stały tam wątpliwej jakości pałatki oraz drewniane stoły i ławy.
Już następnego dnia poszliśmy się aklimatyzować na pobliską przełęcz (3800) i szczyt bez nazwy (4200). Droga łatwa, ale rozpętuje się burza gradowa, skutecznie zganiając w dolinę większość niedoszłych zdobywców. Martyna i ja przeczekujemy pod wierzchołkiem chwilowy kaprys pogody i już w pełnym słońcu wychodzimy na wierzchołek "naszej góry". Czujemy pierwsze bóle głowy, w nagrodę jednak mamy widok na szmaragdowe jezioro zaporowe Ala-Köl.
Kolejne dni zajęło nam podejście w górę doliny na lodowiec On-tor. Tam gdzie dolina się rozszerza, a jej dno staje się płaskie jak stół, pasą się stada koni pięknie komponujące się z górskim krajobrazem.
Lodowiec On-tor nie należy do trudnych, ma kilka kilometrów długości i jest stosunkowo słabo poszczeliniony. Od południa dolina zamyka się skalno-lodowym murem Teskej Alatoo z górującymi szczytami Pik Karakol (5218) i Pik Dżigit (5072). Wieczorem po rozbiciu namiotów na lodowcu krótkie powtórzenie z asekuracji i posługiwania się sprzętem. Następnego dnia Witek i ja ruszyliśmy na szczyt Słoniątko (4700), drogą o trudnościach 4A, jak się później okazało - wcale niełatwą. Startowało się stromym (45°) kuluarem śnieżno-lodowym, po około 200 metrach wytrawersowaliśmy w prawo (trzy wyciągi w kruchym terenie) do pionowego zacięcia. Atak załamał się (brak odpowiedniego sprzętu do asekuracji, słaba psycha), postanowiliśmy się wycofać. Niestety pech chciał, że trawersując do kuluaru, Witek podciął lawinę, a ja nie byłem w stanie wyhamować jego pędu. Gdy byliśmy oddaleni od siebie o 40 metrów liny, zostałem wyrwany z marnego stanowiska, tak iż wyleciałem w powietrze. Przetaczając się w ogromnych masach śniegu, nie mogłem zlokalizować, gdzie jest dół, a gdzie góra. Po kilku sekundach krótkich modlitw i odbijania się od głazów wylądowaliśmy 200 metrów niżej, na szczęście - na powierzchni. Trochę poobijani i bez jednego czekana, ale szczęśliwi, że żyjemy, dotarliśmy do namiotów. Wieczorem było co opowiadać!
Rano złożyliśmy namioty i całą grupą ruszyliśmy w dół doliny. Trochę szkoda było schodzić, po drodze udało mi się jeszcze wejść na przełęcz Tiele-Ti (3800) łączącą doliny Karakol i Žety-Oguz.
Przeczytaj podobne artykuły