Natręci niezbyt natarczywi
Geozeta nr 6
artykuł czytany
2676
razy
Rikszarze w Katmandu, stolicy Nepalu, z reguły siedzą sobie spokojnie w swych pojazdach oczekując na klientów, a jeśli już kogoś nagabują, to robią to wręcz nieśmiało. Za to wyjściowe ceny proponowane za króciutką przejażdżkę są – jak na miejscowe warunki – astronomiczne i znacznie przewyższają sumy, jakimi straszą cwaniacy z okolic dworca kolejowego w New Delhi, stolicy Indii.
Większość sprzedawców pamiątek także nie chwyta turystów za rękaw i nie ciągnie ich do swojego stoiska, aby wcisnąć jedyne w swoim rodzaju, autentyczne dobra kultury. Na stoiskach królują modlitewne młynki, maski przedstawiające bóstwa i wszechobecne zakrzywione noże, spopularyzowane przez Gurkhów – uważanych za jedną z najlepszych pieszych armii na świecie.
W Nepalu można wszystko spokojnie obejrzeć, nie będąc niepokojonym przez nachalnego „biznesmena” zainteresowanego wyłącznie zbyciem najgorszej jakości towaru za wziętą z sufitu cenę. W windowaniu należności za rękodzieło mają zresztą swój udział bogaci turyści rozpieszczający tubylców przystawaniem na pierwszą wymienioną sumę. W efekcie pamiątki zaczynają przypominać naszą Cepelię; są błyszczące, jednakowe i drogie, z tym, że jakość wykonania pozostawia jeszcze wiele do życzenia. W asortymencie turystycznego przemysłu zaznaczają się też trendy internacjonalistyczne. Obok przedmiotów charakterystycznych dla Tybetu, Nepalu czy Bhutanu pojawia się Jezus Chrystus patrzący z wysokości krzyża na pozłacane jelonki skubiące trawę.
Trochę „azjatyckiego klimatu” zapewniają nam dopiero sprzedawcy krążący po ulicach z podręcznymi torbami wypełnionymi kompletami szachów, figurkami z rogu jaka i fletami. Czasem potrafią oni biec za ofiarą kilkaset metrów zachwalając jakość swoich towarów. Muszą się jednak jeszcze sporo nauczyć, gdyż brak im profesjonalizmu właściwego „sępom” czatującym w okolicy zabytkowych miejsc w Indiach.
Bardziej natarczywi są osobnicy naganiający klientów do miejscowych hoteli. Obstawiają oni miejsca, w których zatrzymują się autobusy z turystami przybywającymi do miasta, rzucając się na nich z zaciętością szarańczy. Szarpią za ręce, wchodzą na głowę, zabierają bagaże pakując je do taksówki, krzycząc przy tym, że reszta to oszuści, którzy nie mają żadnego hotelu, tylko obskurną budę, za którą przyjdzie nam zapłacić nie 3, a 100 dolarów za dobę. Tak naprawdę większość ofert jest zbliżona zarówno pod względem ostatecznie wytargowanych cen, jak i standardu.
Spacerując po ulicach Katmandu można spotkać się z propozycjami sprzedaży haszyszu. Jeżeli mamy ochotę zapalić – wystarczy, że zapytamy o to w hotelu lub przejdziemy się do najbliższego sklepu. Wszędzie udzielą nam informacji lub wprost zaoferują nam ten towar. Podobnie jest z wymianą pieniędzy.
Wreszcie problem żebraków. Tak właściwie to są oni niezauważalni. Siedzą spokojnie w ruchliwych miejscach stolicy, błagalnie wyciągając ręce. Są mniej rzucający się w oczy niż rumuńscy Cyganie koczujący na ulicach polskich miast. Nie chwytają przechodniów za ręce, nie czepiają się nóg, i nie szokują swą brzydotą tak jak ich koledzy z Indii. Mimo wszystko muszą wychodzić na swoje, podobnie jak rikszarze i sprzedawcy pamiątek...
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż