podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Khumbu Himal Trek
reklama
Marta Lewandowska, Robert Remisz
zmień font:
Khumbu Himal Trek
artykuł czytany 3073 razy
Nasz Khumbu Himal Trek zaczynamy w Lukli 2.850 m n.p.m., gdzie dolatujemy awionetką Yeti Airlines z Katmandu. Niestety trafiamy na końcówkę monsunu. Życie mieszkańców osad leżących na trasie trekkingu nastawione jest praktycznie wyłącznie na turystykę. Właściciele domów w napotkanych wioskach oferują noclegi i posiłki, a na każdym z tych domów widnieje napis lodge. Tego samego dnia, w padającym bez przerwy deszczu, po czterech godzinach docieramy do Phakding i zatrzymujemy się w pierwszej napotkanej lodgi na nocleg. Zaskakuje nas cena noclegu - jedyne 100 rupii (5 pln) za pokoik dwuosobowy, oraz menu, w którym do wyboru jest kilkanaście potraw na bazie ryżu, makaronu lub ziemniaków, za kolejne około 100 rupii. Zasada jest taka, że tam gdzie się zatrzymujesz na nocleg, tam również możesz tanio zjeść, natomiast jeśli nie wykupuje się jedzenia, płaci się za nocleg podwójnie. W każdej lodgi, czyli górskim hoteliku przypominającym trochę nasze schroniska, są małe pokoiki oraz wspólne duże pomieszczenie z kozą pośrodku, gdzie można się ogrzać, posiedzieć, zamówić i skonsumować jedzenie. Kuchnia nepalska jest naprawdę smaczna, szczególnie dla wegetarian, bardziej poszkodowani są mięsożercy :-).
Kolejnego dnia, po pokrzepieniu się sherpa stew, czyli gęstą warzywną zupą, ruszamy do Namche Bazar. Trochę mniej pada i wstępuje w nas nadzieja na poprawę pogody. Szlak obfituje w budowle sakralne - stupy i czorteny, często mija się też murki zbudowane z kamieni modlitewnych. Miejsca o specjalnym znaczeniu religijnym obwieszone są kolorowymi flagami modlitewnymi. Idziemy głęboką doliną rzeki Dudh Koshi, przekraczając ją kilka razy zawieszonymi wysoko nad spienioną wodą wąskimi mostkami. Mijamy karawany jucznych jaków i porterów z olbrzymimi ładunkami niesionymi w koszach na plecach. Na szlaku jest wielu turystów, choć takich jak my - idących sami z plecakami, bez przewodników i tragarzy - zdecydowanie mniej od tych korzystających z pomocy Szerpów. Właściwie tylko Czesi, Słowacy i Polacy chodzą o własnych siłach. Sześć godzin zajmuje nam dojście do centrum stolicy Szerpów - Namche Bazar, gdzie spędzamy dwie noce i robimy dzień restu, podczas którego zwiedzamy okolicę i fotografujemy.
Z Namche Bazar można ruszyć właściwie w dwóch kierunkach - dalej doliną Dudh Koshi do Gokyo lub doliną Imja Drengka do Gorak Shep. My ruszamy w kierunku Gokyo, by potem przejść przełęcz Cho La i zataczając pętlę wrócić do Namche Bazar. Po całodziennym trekkingu docieramy do Dole, widząc po drodze po raz pierwszy piękną Ama Dablam, a kolejnego dnia dochodzimy do Machhermo. Jesteśmy na wysokości 4.450 m., już czujemy Himalaje pełną piersią, wyłaniają się przed nami coraz wyższe szczyty: sześciotysięczniki Arakamtse, Cholatse, Tawoche... Te dwa dni trekkingu wymagały bardzo dobrej kondycji. Mimo, że wznieśliśmy się o 1.000 m., to pokonaliśmy różnicę wzniesień około 1.700 m., ponieważ, jak to zwykle w górach bywa, szlak biegnie często w dół, to znowu się wznosi.
Następnego dnia po obfitym śniadaniu, na które złożyły się: dhal bat, czyli ryż z ziemniakami i zielonymi warzywami, polany gęstym sosem z soczewicy oraz podawana w termosach herbata z mlekiem; ruszamy do Gokyo. Po drodze widzimy w końcu pierwszy ośmiotysięcznik: Cho Oyu, jak na dłoni mamy przed sobą jego południową ścianę. Gokyo jest malowniczo położoną osadą, nad turkusowym jeziorem na wysokości 4.750 m. Spędzamy tu dwie noce. Wczesnym rankiem wchodzimy w dwie godziny na widokowy szczyt Gokyo Ri 5.357 m., z którego przy słonecznej i bezchmurnej pogodzie podziwiamy panoramę Himalajów i fotografujemy. Widać cztery ośmiotysięczniki: Mount Everest, Lhotse, Cho Oyu i Makalu. Potęga gór, aż nie chce się schodzić ze szczytu.
Kolejnego dnia ruszamy przez lodowiec Ngozumba do Dragnak, małej wioski położonej na drodze na przełęcz Cho La. Mija pierwszy tydzień naszego trekkingu, zbliża się najtrudniejszy etap. Przejście przez przełęcz okazuje się trudniejsze, niż przypuszczaliśmy. Poszliśmy za bardzo na północ, w kierunku przełęczy Kangchung La, osiągając wysokość 5.500 m. Kiedy się zorientowaliśmy, było już za późno na powrót pod Cho La. Nagle rozpętała się burza śnieżna i zdecydowaliśmy się na biwak nad małym jeziorkiem, na wysokości 5.350 m. Rano budzimy się w namiocie przysypanym świeżą warstwą śniegu, czekamy trochę na słońce i około godz. 10.00 ruszamy w kierunku Cho La 5.425 m. Po godzinie docieramy do miejsca, z którego rozpoczyna się podejście na przełęcz, by po kolejnych dwóch godzinach na niej stanąć. Psuje się pogoda, mimo tego robimy pamiątkową fotę z polską flagą i po chwili zaczynamy schodzić na drugą stronę do wioski Dzonglha 4.900 m., gdzie nocujemy. Od szerpańskiego przewodnika dowiadujemy się, że Cho La ma dość wypadkową przeszłość w związku z nagłymi zmianami pogody w tym rejonie.
Nocą zaczyna padać śnieg i pada przez cały następny dzień, docieramy tylko do osady Tuglha 4.600 m. Dopiero kolejny dzień przynosi poprawę pogody, znowu pojawiają się piękne widoki na Mount Everest, Lhotse i Ama Dablam. Z lepszymi humorami, po zjedzeniu na śniadanie smażonego ryżu z warzywami i żółtym serem, co chwila przystając na zdjęcia, idziemy w kierunku Pangboche. Słońce nas rozleniwia, zatrzymujemy się przy strumieniu i gotujemy herbatę oraz zupki chińskie przywiezione z Polski. Dopiero na miejscu okazało się, że nie ma potrzeby zabierania ze sobą na ten trekking dużych ilości jedzenia. Trasę można tak ułożyć, że każdego dnia dochodzi się do jakiejś wioski, gdzie bez problemu można przenocować i zjeść. Wieczorem podziwiamy zachód słońca, które pomarańczową poświatą otula Górę Gór i sąsiadującą z nią olbrzymią południową ścianę Lhotse. Widok jest taki, jaki często ogląda się w albumach, choć spektakl trwa zaledwie 10 minut i niestety szybko robi się ciemno.
Następnego dnia w drodze do Tengboche przeżywamy chwile grozy. Na wąskim wiszącym mostku rusza na nas z przeciwnej strony spłoszony jak. Mało brakuje, by nas stratował, na szczęście udaje się uniknąć jego rogów i zwierzę mija nas wściekle rozpędzone. Corrida na mostku w Himalajach :-). Po godzinie, idąc przez las rododendronowy, docieramy do klasztoru buddyjskiego w Tengboche, z którego nadal pięknie widać Everest, Lhotse, Nuptse, Ama Dablam... Z Tengboche kierujemy się do Namche Bazar, schodząc najpierw około 400 m. w dolinę rzeki, a później podchodząc jej przeciwległym zboczem. Wieczorem dochodzimy do stolicy Szerpów, zamykając pętlę po Khumbu Himal. Gorący prysznic i łóżko z pościelą po dwóch tygodniach trekkingu jest czystą rozkoszą.
Strona:  [1]  2  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Natręci niezbyt natarczywi
»  Nepal, nie tylko Himalaje
»  U stóp himalajskich ośmiotysięczników
»  Wyprawa w Himalaje
»  Indie i Nepal
fotoreportażfotoreportaż
» Nepal - ludzie - Robert Remisz
» Nepal - góry - Robert Remisz
» Indie, Nepal - Piotr Kotkowski
» Poranne obrzędy w Kathmandu - Radosław Kucharski
» Himalaje Nepalu - Radek Kozłowski
górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA