podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Wyprawa w Himalaje
reklama
Michał Unolt
zmień font:
Wyprawa w Himalaje
artykuł czytany 2942 razy
Pierwszy raz w Himalajach byłem mając roczek. Mój tata przygotowywał się wtedy do swojego wyjazdu na treking w rejonie Everestu. Każdego dnia wkładał mnie do plecaka i biegał w górę i w dół po schodach naszego piętnastopiętrowego wieżowca. Wiśnia Senior był w Himalajach jeszcze przed narodzinami Juniora. Byliśmy więc obciążeni genetycznie. Oczywiście mogliśmy z tym walczyć. Tylko po co?!
25 września 2007 roku, kilka minut po 8 rano, spotkaliśmy się z Wojtkiem i Wiśnią na lotnisku w Warszawie. Po kilku miesiącach snucia planów, czytania, sprawdzania, załatwiania i dowiadywania się nadszedł czas, by przejść od słów do czynów. Czas, żeby pojechać w Himalaje!
Już na wstępie spotkały nas małe problemy - powiedzmy - techniczne. Lot z Warszawy do Helsinek opóźnił się na tyle, że nasz kolejny samolot - do Delhi - zdążył odlecieć bez nas. W związku z tym wyszukano nam alternatywne połączenie - z Helsinek przez Bombaj do Delhi, a dalej już zgodnie z planem do Katmandu. Pomijając to, że raz tylko cudem zdążyliśmy na lot (zarówno w Bombaju, jak i w Delhi zmienialiśmy terminale); musieliśmy biegać (dosłownie i szybko) po lotnisku w Bombaju, by zdobyć podpis menedżera Indian Airlines, i to, że tylko dzięki naszej czujności nie zostaliśmy pozbawieni (dwukrotnie!!) biletów powrotnych - to nasza podróż przebiegła bardzo spokojnie. Szczęśliwie, po mniej więcej dobie od wylotu z Polski, wylądowaliśmy w stolicy Nepalu.
W Katmandu zostaliśmy tylko jeden dzień, w czasie którego załatwiliśmy niezbędne formalności związane z trekingiem. Następnego ranka siedzieliśmy już w autobusie do Dumre. No, może nie do końca W, a raczej NA autobusie. Jazda na dachu jest w Nepalu czymś równie normalnym jak jedzenie rękoma czy powszechne plucie "od serca" przez przedstawicieli obu płci gatunku ludzkiego. W Dumre wsiedliśmy w lokalny autobus (znaczy, że ponad 30-letni wrak marki Tata, z kozą w środku), tym razem do Besisahar - miasteczka, z którego rozpoczyna się szlak dookoła Annapurny.
Pierwszy dzień naszego trekingu był jednocześnie ostatnim dniem szalejącego monsunu. Ze względu na ulewny(!) deszcz, zdecydowaliśmy się podjechać kilka kilometrów do wsi o wdzięcznej nazwie Bhulbhule. Dalej drogi już nie ma. Stąd, przez kolejne 25 dni, szliśmy już pieszo, niemal codziennie niosąc 18-20 kg plecaki. Dosłownie godzinę po wyruszeniu spotkała nas wątpliwa przyjemność skąpania się w nurcie Marsyandi. Wody było tyle, że rzeka zabrała kawałek ścieżki. Wieczorem deszcz przestał padać, a widząc poranne słońce Nepalczycy zapewnili nas, że monsun się skończył.
Przez kolejne 3 dni szliśmy pośród pól ryżowych, stopniowo zdobywając wysokość, mijając malownicze wioski, dziesiątki wodospadów, kilkanaście razy przekraczając szumiącą w dole rzekę po wiszących mostach linowych. Codziennie zdobywaliśmy też nowe doświadczenia związane z nepalską kuchnią, obyczajami oraz pogodnymi i serdecznymi ludźmi.
Czwartego dnia marszu naszym oczom ukazał się masyw Manaslu - pierwszego z trzech ośmiotysięczników, które było dane nam zobaczyć. Jednocześnie szliśmy wzdłuż Oble Dome, niezwykle imponującej góry, świętej dla buddystów. Jakby tego było mało, po południu wyrósł przed nami wierzchołek Annapurny II (7939 m n.p.m.). Przez kilka następnych dni szliśmy wzdłuż masywu tej wspaniałej góry, jednej z piękniejszych na całej trasie. Na jeden dzień zeszliśmy z głównego szlaku i wybraliśmy alternatywną, wyższą i trudniejszą drogę (przez Upper Pisang). Warto było się jednak pomęczyć, ponieważ widoki były fenomenalne.
Aby uniknąć bardzo niebezpiecznych powikłań (czasem śmiertelnych) będących rezultatem choroby wysokościowej, przeprowadziliśmy podręcznikową wręcz aklimatyzację. W najprostszych słowach - chodzi o to, aby przyzwyczaić organizm do zmniejszonej ilości tlenu w powietrzu. Jednego dnia podeszliśmy 1000 metrów nad jeziora lodowcowe (położone na wysokości 4600 m n.p.m.). Wiśnia z Wojtkiem wykorzystali atut ciężkich butów i weszli na pobliski ośnieżony "pagór". Okazało się potem, że ten "pagór" miał 4987 m wysokości i był wyższy od Mont Blanc!
Strona:  [1]  2  3  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Natręci niezbyt natarczywi
»  Khumbu Himal Trek
»  Nepal, nie tylko Himalaje
»  U stóp himalajskich ośmiotysięczników
»  Indie i Nepal
fotoreportażfotoreportaż
» Nepal - ludzie - Robert Remisz
» Nepal - góry - Robert Remisz
» Indie, Nepal - Piotr Kotkowski
» Poranne obrzędy w Kathmandu - Radosław Kucharski
» Himalaje Nepalu - Radek Kozłowski
górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA