Armenia'2003
artykuł czytany
6650
razy
Początki cerkwi w Geghard sięgają VII wieku, ale obecna budowla datuje się na wiek XIII. Kopmleks jest niesamowicie położony u podnóża góry, wokół zielono ze względu na przepływającą rzeczkę. Mury obronne otaczające kościółek dodają mu znacznie uroku. W świątyni nastrój podreślany przez półmrok i skromność. Można przejść przez kilka kaplic. Od głównej do bocznych. W jednej z nich wypływa święte źródełko, a w drugiej ustawia się na specjalnych stołach świeczki ofiarne. Na zewnątrz stoją bardzo liczne "hadżkary" czyli kamienne krzyże. W Armenii zamiast tradycyjnych krzyży stawia się tablice z krzyżem i bogato zdobionymi motywami, którch symbolika jest podobno ściśle określona - winorośla, granaty, kwiaty to jedne z wielu motywów widocznych na płaskorzeźbach. Za murami nad strumieniem, przy mostku byliśmy świadkami zarzynania ofiarnego koguta. Rodzina zabiera go potem do domu i ma obowiązek podzielić się posiłkiem z sąsiadami. Przed klasztorem duża grupa przekupek sprzedających głównie słodkości. Kupiłem sznur orzechów w masie winogronowej. Nawet smaczne, ale najeść się tym trudno.
Wróciwszy do Abovian pożegnaliśmy się z Griszą i marszrutką pojechaliśmy do Erewania. Zdążyliśmy jeszcze na wernisaż - bazar odbywający się na ulicach miasta w ostatni weekend każdego miesiąca. Klientów już za dużo nie było, a sprzedawcy dopiero zaczynali się zbierać. Stoisk było wiele i na szczęście poustawiane według asortymentu. Stare książki, porcelana, dywany, instrumenty, obrazy, szkło, drewno to tylko część sprzedawanych towarów. Nie mając zamiaru nic kupić wydałem jednak pieniądze na obraz, obrus, płyty kompaktowe i solniczkę. Za miękki jestem przy zakupach - szczególnie pamiątek. Ania też skusiła się na obrus i może dlatego było trochę taniej.
Ponownie spotkaliśmy się z Ljową, który tym razem zabrał nas do resztek najstarszej części miasta - Erebuni. Kiedyś na wzgórzu stała tu twierdza, ale aktualnie zostały z niej ruiny murów z resztkami fresków i kamieniami z pismem klinowym. Muzeum, w którym zgromadzono wykopane tu eksponaty o tej porze (dobrze po 20 ) było już zamknięte. Poszliśmy jeszcze z Ljową na kolacyjkę i tym razem to my stawialiśmy. Jedzenie również ormiańskie, ale już nie w tak wykwintnym lokalu jak wczoraj. Ljowa znał nasze możliwości finansowe. Ponownie zabawiliśmy prawie do rana dyskutując z Ljową o historii i obecnej sytuacji politycznej. W odróżnieniu od Azerów i Gruzinów, Ormianie nie wyobrażają sobie istnienia bez poparcia Rosjan. Pomogli im oni w wojnie z Azerbejdżanem i pomagają utrzymać pokój, a przede wszystkim są od nich uzależnieni gospodarczo.
Echmiadzin
Celem wycieczki kolejnego dnia był ormiański Watykan - Echmiazin. Autobus 111 zatrzymywał się wprawdzie pod naszą kwaterą, ale poinformowani błędnie przez tubylców wsiedliśmy do niego w centrum. Ponownie był to niestety żółty "żółw". Kierowca ma tu chyba dwubiegową skrzynię biegów - więcej nie używał. Na szczęście nie było daleko. Z głównego placu udaliśmy się bezpośrednio do głównej katedry, gdzie akurat trwały uroczystości mszy niedzielnej. Taka uroczysta msza trwa tutaj 3-4 godzin i jest bardzo ciekawie celebrowana. Wiele chórów, procesji i innych obrzędów. Wielu Ormianom nie przeszkadzało to jednak w zwiedzaniu świątyni i nawet wykonywaniu fotografii. Nie byliśmy zatem gorsi i też obejrzeliśmy katedrę. W odróżnieniu od pozostałych kościołów w Armenii które widziałem, była ona bogato zdobiona. Na ścianach żywokolorowe mozaiki, piękny ołtarz na środku, żyrandole i niesamowite sklepienie przyjemnie oglądało sie zwłaszcza przy śpiewie żeńskiego chóru. Przed katedrą podszedł do nas elegancki, tęgawy Ormianin i po angielsku spytał czy my przypadkiem nie jesteśmy z Polski. Samuel okazał się być diakonem, który postanowił pomóc nam zwiedzać Armenię. By bardzo uduchowiony i jak na nasz gust trochę za bardzo narzekał na sytuację materialną swojej rodziny. Cały dzień rozmawialiśmy po angielsku co po dwóch tygodniach rosyjskiego szczególnie dla mnie nie było zbyt proste. Nad angielskim muszę kiedyś popracować. Wiara Samuela była bardzo silna - twierdził nawet, że dzięki mocy od Boga uzdrowił dzieciaka przez nałożenie rąk.
Najpierw poszliśmy do położonego najbliżej kościółka św.Gayane. Była to jedna z świętych dziewic, które w IV wieku przyniosły religię chrześcijańską do Armenii z Rzymu. Świątynia jest pięknie położona w ogrodzie wśród kwiatów i winogron. Wnętrze typowe dla świątyń ormiańskich - bardzo surowe. Zeszliśmy do podziemi, gdzie przy grobie Gayany, Samuel pobłogosławił nas na ziemi ormiańskiej. Wokół kościółka można podziwiać grobowce patriarchów kościoła ormiańskiego zwanych katolikhosami. Hadżkarów także tu mnóstwo.
Odwiedziliśmy także drugi z kościołów poświeconych świętym dziewicom - św.Hripsime. Ten leży już po drodze z Echmiadzin do Erewania. Wystrój podobny - tu akurat trafiliśmy na uroczystość zaślubin, ale nie wiedzieć czemu na wesele nas nie zaproszono :)
Przy ostatnim z zabytkowych kościółków w Shoghakat spotkaliśmy miejscowego proboszcza i trochę porozmawialiśmy o różnicach między naszymi religiami. Okazuje się, że w kościele ormiańskim celibat obowiązuje tylko na wyższych szczeblach hierarchii. Proboszczowie, diakoni mają żony, rodziny.