Armenia'2003
artykuł czytany
6642
razy
Tatev, Noravank
Bardzo wczesnym autobusem wróciliśmy do naszej kwatery i koło 8 byliśmy już na dworcu Kilikia. Dowiedzieliśmy się, że marszrutka do Goris odjeżdża o 9. Zaczęliśmy od razu dyskutować z kierowcą o możliwości jazdy do Tatev, Noravank i Khor Virap. Chcieliśmy w ciągu krótkiego czasu zobaczyć bardzo dużo a poza tym jeszcze przejechać sporo kilometrów. Negocjacje trwały długo, ale początkowo stanęło na niczym. Zapłaciliśy zatem za bilet do Goris po 2000 dram i wsiadliśmy do marszrutki nie martwiąc się co będzie dalej. Gdy tylko odjechaliśmy z dworca, kierowca poprosił mnie na przednie siedzenie. Zaczęliśmy negocjacje od nowa i po dłuższej chwili dogadaliśmy się na 25000 dram. Sporo pieniędzy, ale jak sie później okazało nie żałowaliśmy.
Kierowca, kolejny Samuel, wyjaśnił mi dokładnie na jakich zasadach jeżdżą w marszrutkach. Bus jest własnością firmy. Wyjeżdżając na początku jest spisywany licznik i przykładowo za trasą do Goris musi dać firmie 30000 dram. On dostaje 8% z tego oraz wszystko co ponad to zarobi. Niestety za każdy kilometr powyżej limitu na każdej trasie musi zapłacić 100 dram. Dlatego nie za bardzo na rękę było mu zjeżdżanie do klasztorów, bo nie były one przy drodze. Ale za coś płaciliśmy mu przecież prawie 50 USD. Bardzo miło się nam gawędziło i dostałem nawet w prezencie kasetę z muzyką ormiańską. Widoczność była słaba i w okolicy Khor Virap ledwo było widać potężny szczyt Araratu. Miałem nadzieję, że w drodze powrotnej będzie lepiej. Widoczki były piękne - gory, jeziorka, irańskie krążowniki szos, i mnóstwo różnokolorowych kwiatow na łąkach. Po przejechaniu dość wysokiej przełęczy wjechaliśmy do południowej części Armenii - Zangezour. Po ponad 4 godzinach dojechaliśmy do wiecznie zielonego miasteczka Goris. Mieliśmy jednak czas jedynie rzucić nań okiem z góry i pojechaliśmy do Tatev. Główna droga z powodu wojny w Górnym Karabachu jest w idealnym stanie, ale do Tatev trzeba było z niej zjechać 35 km. O jakości drogi najlepiej świadczy fakt, że jechaliśmy te 35 km półtorej godziny. Widoki niesamowite. Bardzo głębokie wąwozy pokonywaliśmy długimi serpentynami, a kierowca stwierdził, że następny raz i za 100 USD nie jechalby tędy. Zjechaliśmy na sam dół i po przekroczeniu "Czarciego mostu" nad rzeką Vorotan ponownie serpentynami wspinaliśmy się na samą górę do klasztornego kompleksu. Jest to niezmiernie ważne miejsce w historii Armenii. Już od X wieku była tu siedziba biskupa regionu Syunik. W czasach największej świetności mieszkało tu 600 mnichów, artystów, filozofów. Przechowywano tu relikwie św.Jana Chrzciciela, św.Grzegorza Iluminatora, św.Stefana, św. Hripsime i relikwie Krzyża Św. Tatev by jednym z ważniejszych centrów edukacyjnych Armenii. Kościół św. Piotra i Pawła pochodzi z początku X wieku, a św. Grzegorza z XIII. Aktualnie trwają intensywne prace renowacyjne, dlatego panoramę kościołów otoczonych przez obronne mury na wysokiej skale psuje nieco wysoki dźwig. W kompleksie można spacerować po labiryncie pomieszczeń obok kościołów dość długo. Interesujące są tu również tutejsze hadżkary. Najlepszy widok na klasztor jest z sąsiedniego wzgórza. Nie oparłem się pokusie i aby wykonać fotografię poszedłem na trochę dłuższy spacer. Ania z Samuelem musieli na mnie sporo poczekać, ale za to zdjęcia będą piękne.
Wracając, zrobiliśmy sobie jeszcze postój przy "Czarcim moście". Vorotan płynie tu po skałach tworząc piękny wąwóz i nieco dalej wpływa do jaskiń. Pospacerowaliśmy trochę i nawet w naturalnej kamiennej wannie z siarkową wodą nie mieliśmy czasu się wykąpać.
Opuściliśmy piękne wąwozy i wracaliśmy trasą do Erewania. Po drodze zebraliśmy kilka osób do Erewania i trafiła się im wycieczka do Noravanku. Jechaliśmy kolejnym wąwozem, tym razem jego dnem. Nie był tak głeboki, ale kolorowe skały, według Ani doskonałe do wspinaczki, w świetle wieczornego światła wyglądały bardzo malowniczo. Po kilku kilometrach zobaczyliśmy ulokowane na skałach kościoły. Związana jest z nimi legenda. Pewien architekt zakochał się w córce księcia i książę obiecał mu rękę córki, jeśli zbuduje kościół na skale. Gdy ten ukończył dzieło, został strącony ze skał na których stoi kościół w przepaść. Pierwszy kościół powstał tu w początkach XII wieku. Został jednak zniszczony w walkach między rywalizującymi książętami. Dlatego gdy w XIII i XIV wieku zbudowano nowe kościoły otrzymały one nazwę Noravank "Nowy kościół". Piękne słońce oświetlalo jasne, kamienne ściany kościółków. Mniejszy jest dwupoziomowy, a na górny wchodzi się po schodkach ciekawie ulokowanych nad wejściem na pierwszy poziom. W drugim kościółku jest bardzo dużo nagrobnych płyt, a wokół przepiękne hadżkary. Niestety znów czas nas trochę gonił i musieliśmy wracać na drogę do Erewania.
Pogoda popsuła się niestety cakiem i zaczęło padać. Zrezygnowaliśmy zatem z obejrzenia Khor Virap. A szkoda, bo tu chyba najpiękniej widać szczyt Araratu. Ta ogromna góra wyrasta z ziemi tak wysoko, że ośnieżony szczyt widać jakby wśród chmur. Niestety widzieliśmy to tylko na pięknych fotografiach. No cóż, będzie po co wracać do Armenii.
Sevan
W ostatni dzień w Armenii poumawialiśmy się z naszymi znajomymi. Najpierw pojechaliśmy do Abovian. Tu zapakowaliśmy się do łady żiguli i razem z Samuelem, Florą i ich kumplem pojechaliśmy na biwak nad jezioro. Bagażnik był pełen żarcia. Zastanawiałem sie kto to wszystko zje. Chociaż poprzedniego dnia w czasie wyprawy na południe nie mieliśmy czasu porządnie się najeść. W Sevanie wjechaliśmy na półwysep i zaparkowaliśmy w lasku przy plaży, gdzie pełno specjalnych miejsc na grillowanie. Widać, że miejsce jest popularne wśród Ormian. Drewno na grilla trzeba jednak było kupić przy drodze.
Najpierw jednak poszliśmy obejrzeć Sevanvank - kościółek na wzgórzu nad jeziorem. Jego początki to VI wiek. Urzędował tu słynny Mashtot - tworca ormiańskiego pisma i katholikos w ormiańskim kościele. Mieliśmy szczęście, gdyż w świątyni trwały akurat nabożeństwa. Oprawa muzyczna ormiańskiej mszy jest przepiękna. Zwłaszcza liturgiczne śpiewy z towarzyszącymi im dzwoneczkami, a do tego płonące świeczki ofiarne i dym z kadzideł wytwarzają niesamowity nastrój. Sasza z Florą stwierdzili tylko, że ich księża są znacznie mniej pazerni na pieniądze. Nie ma tu żadnych ofiar za pogrzeby, śluby, chrzciny itp. Spotkaliśmy ,w odróżnieniu od innych miejsc przez nas odwiedzanych, sporo turystów. Między innymi Kanadyjczyków pochodzenia ormianskiego, którzy pokazywali swoim potomkom rodzinny kraj.