podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Welocypedem przez piachy Bliskiego Wschodu
reklama
Urszula Jusis
zmień font:
Welocypedem przez piachy Bliskiego Wschodu
artykuł czytany 3213 razy
Kolejne dni i kolejne niesamowite zabytki dokumentujące historię naszej cywilizacji za nami. Twierdza Salladyna w Aleppo - nigdy nie zdobyta przez krzyżowców, meczet Umajjadów z XII wieku, potem najbardziej chyba liberalne w Syrii miasto Latakia nad Morzem Śródziemnym (większość kobiet chodzi z odkrytymi głowami, w większości sklepów można kupić alkohol), a w nim ruiny jednej ze starszych osad ludzkich (ok. 4000 lat) uznawanej za kolebkę pisma (tam odkryto pierwsze próby użycia pisma przez człowieka), pojechaliśmy też do, położonego na przepięknym wzgórzu, zamku Salladyna niedaleko Latakii - ten był zdobyty przez krzyżowców ale długo by się zastanawiać jak to było możliwe... z trzech stron strome skały, z czwartej strony głęboka fosa.
Następnych kilka dni jechaliśmy wzdłuż morza - kąpiel o zachodzie słońca a w ciągu dnia delikatna bryza. Miła odmiana po skwarze w głębi lądu. Dotarliśmy do miasta Banijas, a tam czekała na nas (znów niesamowita) zbudowana z czarnego kamienia twierdza Al-Marqab z widokiem na morze i na rafinerię naftową. Okolice trochę bardziej przemysłowe a więc pilnie strzeżone przez wojsko, w związku z czym dużo bardziej musieliśmy się pilnować - z kim rozmawiamy i gdzie robimy zdjęcia. Następnego dnia, jadąc do miasta Tartus dość przypadkowo znaleźliśmy amfiteatr rzymski, którego nie omieszkaliśmy zwiedzić mimo, że był zamknięty. Krótki odpoczynek w parku, w którym widok kobiety jest rzadkością, prawdziwa arabska kawa - mocna, gorzka i obowiązkowo przyprawiona kardamonem i dalej w drogę. Przed nami miasto Tartus i położoną nieopodal wyspą Arwad. Miasteczko bardzo ładne, zwłaszcza stara jego część. Popłynęliśmy też na jedyną wyspę Syrii, jak można się domyślać dawną twierdzę, która miała chronić wybrzeże przed licznymi atakami wrogów. Na wyspie pospacerowaliśmy malowniczymi wąskimi uliczkami pośród starych domów, łodzi, rybaków i kotów wylegujących się w słońcu. W naszym przewodniku napisano, że jest to wyspa dzieci i rzeczywiście dzieci wychylające głowy z uchylonych drzwi, bawiące się na podwórkach ale i pracujące w sklepikach czy w porcie to nieodłączny element wyspy Arwad. Na uliczkach i placach wyspy jest niestety bardzo brudno - dosłownie sterty śmieci na każdym kroku. Syryjczycy dopiero uczą się wykorzystywać atuty turystyczne swojego kraju.
Dalej odbiliśmy na wschód w kierunku zamku Krak de Chevaliers. Tu warunki do jazdy mocno się zmieniły - zaczęło porządnie wiać (oczywiście w twarz), droga wiodła głównie pod górę, a po kilkunastu kilometrach w miejsce asfaltu pojawił się gruby żwir i dymiące sterty śmieci na poboczach. Z trudem przejechaliśmy kolejnych kilkanaście kilometrów, zostawiliśmy rowery w przydrożnycm sklepiku i udaliśmy się do uznawanego za najpiękniejszy i najlepiej zachowany zamek krzyżowców na świecie - Krak de Chevaliers. Za naprawdę niewielką opłatą angielskojęzyczny przewodnik pokazał nam najciekawsze zakamarki zamku i opowiedział o przeszłości tej dalekiej i tej bliższej zamku. Krak to obowiązkowy punkt wycieczki po Syrii.
Dalej jechało się już lepiej - wjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu (fantastyczne szerokie pobocza!). Następne miasto, do którego dojechaliśmy to Homs. Hotel, prysznic, nocne zakupy na bazarach, a rano ruszyliśmy na całodniową wycieczkę busem w głąb pustyni do starożytnego rzymskiego miasta Palmyra - wybudowane na środku pustyni, w dawnej oazie na skrzyżowaniu szlaków karawan, wręcz spalone słońcem. Szeregi kolumn, pozostałości sklepów, domów, świątyń i grobowców. Znów nie trzeba wiele wysiłku aby wyobraźnia zadziałała. W blasku palącego słońca palmy daktylowe i wielbłądy wyglądały zapewne identyczne dwa tysiące lat temu.
W końcu dotarliśmy do stolicy. Damaszek - prawdopodobnie najstarsze miasto zamieszkałe bez przerwy przez ludzi. Wielka aglomeracja z kolejnymi zachwycającymi meczetami, bazarami pełnymi kolorowych i pachnących przypraw, tkanin i słodyczy. Wąskie uliczki zapewniające cień i wielkie dziedzińce meczetów, na których zarówno mieszkańcom Damaszku, jak i przybyszom wolno płyną godziny ramadanu, od modlitwy do modlitwy. A po zmroku - życie powraca! Uśpione uliczki i place zapełniają się kolorowymi straganami i tłumami ludzi. Handel kwitnie. Nie tracąc czasu, z Damaszku pojechaliśmy dalej na południe, w stronę granicy z Jordanią. Zanim przekroczyliśmy granicę zatrzymaliśmy się jeszcze w osadzie Druzów - odłamu religijnego muzułmanów, którzy wierzą w reinkarnację i łączą elementy religii muzułmańskiej, chrześcijaństwa i dawnych wierzeń bliskowschodnich, oraz w Bosrze - mieście, w którym stoi najlepiej na świece zachowany amfiteatr z czasów rzymskich. Kolejny raz zachwyciliśmy się potęgą cywilizacji Rzymu.
Do granicy z Jordanią dojechaliśmy akurat o zmroku, a więc dokładnie w momencie kiedy muzułmanie zaczynają pierwszy posiłek w czasie ramadanu. Nie pozostało nam nic innego jak życzyć panom celnikom smacznego a samemu wyciągnąć z sakw resztki zapasów napojów z Polski i spokojnie poczekać aż skończą jeść. Jak się okazało był to idealny moment na przekraczanie granicy - panowie byli najedzeni a do szczęścia brakowało im tylko gorącej, arabskiej kawy.W związku z tym odprawili nas bez zbędnych pytań i sprawdzania - żeby kawa nie zdążyła wystygnąć.
W Jordanii byliśmy 5 dni i więcej korzystaliśmy z komunikacji lokalnej. Tu ponownie warunki pogodowe mocno utrudniały pedałowanie - oprócz upału, duszący pył z pustyni i wilgotność powietrza, która potęgowała odczuwaną temperaturę. Poza tym czas nas gonił. Dojechaliśmy z trudem do miasta Jerash - zwiedzanie wielkiego rzymskiego miasta nie szło nam najlepiej z powodu temperatury. Do Ammanu dojechaliśmy wieczorem wynajętym busem i z wielką ulgą wzięliśmy prysznic przenocowaliśmy w hotelu. Amman nas nie zachwycił, za to w ciągu następnych dni widzieliśmy dwie najważniejsze (moim zdaniem) rzeczy w Jordanii - obie wpisane na światową listę UNESCO, obie absolutnie zachwycające! Pierwsza to pustynia Wadi Rum - zachód słońca, jedzonko ugotowane przez beduińskiego przewodnika na ognisku, noc pod gwiazdami, a potem jeszcze piękniejszy wschód słońca. Piękne kształty i kolory skał, miliony gwiazd i cisza... niesamowita cisza... Drugie miejsce, które absolutnie trzeba zobaczyć w Jordanii to Petra - wykute w skale starożytne miasto Nabatejczyków. Już same formy skalne są cudem świata, a tu jeszcze miasto w nich wykute! Zwiedzanie zajęło nam 7 godzin. Upał wycisnął z nas ostatnie krople potu ale widoki niezapomniane!
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Futbol i muezini - chaotyczne notatki o Syrii i Libanie
»  Nowy Jork Wschodu
»  Ach ten Tarkan! Czyli kilka wspomnień z Turcji
»  Izrael widziany inaczej
»  Morze Martwe
»  Święte miasto - Jerozolima
»  Syria - gościnny kraj
»  Aleppo
»  Fantastyczna Kapadocja
»  Turcja - Propozycja na dwa tygodnie
»  Bliski Wschód'2002
»  Bułgaria + Istambuł bez ubarwiania. Wrzesień 2002 r.
»  Śladami Krzyżowców, czyli dzieje wyprawy "Ostatnią Krucjatą" nazwanej
»  Stambuł - dawniej i dziś
»  W pace na Ben Gurionie
»  Ekspedycja Morze Czarne
»  Petra – różowe miasto
»  Cinquecento do Pakistanu i Kaszmiru 2005
»  Rowerowa podróż do Istambułu - Istambuł 2007
»  Ahmad się żeni
»  Hor, czyli góra milczących strumieni
»  Erec Israel, czyli zimowa wędrówka śladami Jezusa
fotoreportażfotoreportaż
» Syria - Piotr Kotkowski
» Turcja - Piotr Kotkowski
» Jordania: Petra i Wadi Rum - Piotr Kotkowski
» Jordania - Katarzyna Zegan
górapowrót
kursy walutkursy walut
Turcja (lira) 1 TRY =  50 groszy
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA