Welocypedem przez piachy Bliskiego Wschodu
artykuł czytany
3213
razy
Na koniec naszej wycieczki zostawiliśmy sobie jeszcze Jerozolimę. Trochę błądzenia przy wyjeździe z Ammanu wynagrodził nam piękny zjazd z wysokości 850 m n.p.m. (Amman) do 400 m p.p.m. (Morze Martwe - depresja). Dojechaliśmy do granicy, przebrnęliśmy przez most Husajna, i już po stronie izraelskiej ponad sześć godzin czekaliśmy na odprawę, nie wiedząc czy nas wpuszczą, czy cofną do Jordanii... Izraelskim celnikom nie podobało się, że spędziliśmy prawie 2 tygodnie we wrogiej Syrii i w związku z tym sprawdzili nas bardzo dokładnie. W końcu dostaliśmy upragnione stempelki i mogliśmy wjechać do Palestyny. Straciliśmy jednak prawie cały dzień i kupę nerwów. Do Jerozolimy dojechaliśmy późnym wieczorem źli i głodni. Ale następny dzień wynagrodził wszystko! Jerozolima to naprawdę tygiel kultur i religii. Po prostu nie do opisania. Dzielnica żydowska - ściana płaczu, Żydzi w tradycyjnych strojach, porządek i ład widoczny już od pierwszej chwili. I wojsko. Wszędzie młodzi, 18-20 letni chłopcy w kamizelkach kuloodpornych i z karabinami gotowymi do strzału. Kilka ulic dalej już dzielnica arabska - tutaj znany nam już z Syrii bałagan, śmieci, dzieci i koty na ulicach, Trafiliśmy akurat na koniec ramadanu, a więc było nam dane zobaczyć jak muzułmanie obchodzą najważniejsze dla nich święto w roku. W dzielnicy arabskiej młodzi żydowscy żołnierze znów obecni na każdym rogu ulicy, tyle, że tu pod groźnym i wrogim spojrzeniem Palestyńczyków. Dalej trzecia dzielnica, chrześcijańska - architektonicznie podobna do arabskiej, ale tu co krok widzimy kościół, co krok zabytek wiary chrześcijańskiej. I czwarta - dzielnica ormiańska - niby podobna do chrześcijańskiej ale jednak zupełnie inni ludzie, wszechobecny zapach kadzidła. Odrębność kulturowa i religijna bardzo wyraźna. Stara część Jerozolimy to zwarte miasto, cztery dzielnice nie mają wyraźnych granic - mimo to, gdy przechodzi się z jednej do drugiej od razu widać różnice.
Tym sposobem dotarliśmy do końca naszej wyprawy. Ostatni dzień i ostatnie 40 km na lotnisko w Tel Aviwie przejechaliśmy prawdziwą oznakowaną autostradą - innej drogi nie było. Na lotnisku jeszcze długa odprawa, bardzo dokładna kontrola, szereg pytań o ty czy aby na pewno nie mamy żadnych "paczek" otrzymanych od kogoś z Syrii, i lecimy do domu.
Na rowerach przejechaliśmy prawie 1000 km, autobusami i busami kolejnych 300. Zwiedziliśmy zarówno wielkie miasta od Aleppo przez Damaszek, Amman, aż po Jerozolimę, jak i małe miejscowości, których często nie wymieniały nasze przewodniki. Zwiedziliśmy przepiękne i majestatyczne zamki z czasów wypraw krzyżowych, byliśmy w ruinach jednej z najstarszych osad ludzkich i jednocześnie kolebki pisma. Chwile spędzone w starożytnych rzymskich miastach - Palmyra w Syrii oraz Petra i Jerash w Jordanii - nasyciły wyobraźnię i pokazały potęgę tej cywilizacji. A słońce chowające się za złoto-brunatnymi wzgórzami pustyni Wadi Rum, noc pod gwiazdami i wschód słońca - chyba jeszcze piękniejszy od zachodu - pozostaną w naszej pamięci na zawsze.
Dzień po dniu, przejeżdżając kolejne kilometry, wśród jakże egzotycznych dla nas miejsc, byliśmy zaskakiwani uprzejmością i otwartością mieszkańców. Darmowy nocleg, zaproszenie na wspólny posiłek czy zwykła butelka zimnej wody podana przez kierowcę przejeżdżającego samochodu - takie sytuacje sprawiły, że nasza wyprawa przez piachy Bliskiego Wschodu była fantastyczną przygodą. Mnóstwo cudownych zabytków, mnóstwo nowych obrazów, zapachów, smaków... mnóstwo niezapomnianych wrażeń i niezapomnianej uprzejmości ludzi. To właśnie zostało nam w głowach po wyprawie "Welocypedem przez piachy Bliskiego Wschodu".
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Syria
- Piotr Kotkowski