TIR-em do domu, cz. I
Geozeta nr 2
artykuł czytany
13500
razy
Uzbek szofer
Parę minut po dwunastej pożegnałem się z pracownikami stajanki. Chwilę potem wsiadłem do Mercedesa i wyruszyliśmy. Przed nami było około 250 kilometrów do Uzbekistanu i ponad tysiąc do Taszkientu. A ile do Polski? - Lepiej nie myśleć! Do granicy dojechaliśmy szybko, ale postój na niej trwał ponad dziesięć godzin. Wieczorem poznałem Irańczyka. Z Abassem rozmawiałem po angielsku i rosyjsku. Gdy powiedziałem, że pochodzę z Polski, zadziwił mnie. "Psiepraszam, ja nie roźumiem po polski" śmiesznie wymówił. Zdania tego nauczył się w Polsce. Abass chciał zabrać mnie ze sobą do Iranu. Ja już jednak nie chciałem jechać w tym kierunku.
Odprawę graniczną mieliśmy w nocy. Jak się okazało nie potrzebowałem żadnej wizy do tego kraju. Ale pojawił się kolejny problem, turkmeńscy celnicy powiedzieli mi, że do Uzbekistanu na pewno potrzebuję wizę. Ostatnio właśnie Uzbecy zawrócili kilku Polaków nie mających wizy. "Co my teraz zrobimy?", "Nie martw się, wszystko będzie w porządku, coś na to poradzimy" odpowiedział mi Haruman.
Na odprawę Uzbecką nie musieliśmy czekać, do celników podjechaliśmy omijając kolejkę. Ja nawet nie musiałem wychodzić z samochodu, mało tego, gdy Haruman poszedł załatwiać papierkową robotę do biura celników, nie zabrał mojego paszportu. Do tej pory nie wiem czy do Uzbekistanu wjechałem legalnie i czy ktokolwiek z celników wiedział, że przekroczyłem granicę. Przed szóstą byliśmy już po odprawie. Teraz kierowca docisnął gaz do dechy.
Gdzieś w połowie drogi do Taszkientu, Haruman zatrzymał samochód koło bawiących się dzieciaków. Zawołał dwóch z nich. Byli mu potrzebni by wejść pod plandekę naczepy i wyjąć trochę rzeczy przemyconych z Iranu i Turcji. Były to proszki do prania, mydła, szampony. Po za tym w kabinie był jeszcze rower i komputer. Za to wszystko wyszedł na czysto około 300 dolarów, bo nie musiał płacić cła. Dodatkowo zysk miał na paliwie, które kupił po 30$ za 100 litrów, a w Uzbekistanie sprzeda je potem z wielkim zyskiem. Wtedy uświadomiłem sobie dla jakich pieniędzy jeżdżą ci kierowcy. Zarabiają na lewo ponad 20 razy więcej niż przeciętny pracownik w Uzbekistanie i w innych byłych republikach. Po drodze sprzedaliśmy jeszcze stare opony jakiemuś innemu kierowcy. Na wszystkim da się zarobić, śmiał się Haruman. Pod koniec podróży kierowca dał mi na dalszą drogę 1500 sumów (10 dolarów), bym miał na wszelki wypadek. I jak tu nie wierzyć w bezinteresowną pomoc ludzką.
Przed 21 dojechaliśmy do Taszkientu. Wysiadłem na drodze wjazdowej do stolicy niedaleko milicji drogowej. Nocleg zaplanowałem na parkingu "irańskich maszyn". W drodze do parkingu zatrzymał się koło mnie samochód. Kierowca w milicyjnym ubraniu poprosił mnie o pokazanie dokumentów. Mając już przykre doświadczenia z poprzednich sytuacji z takimi ludźmi poprosiłem go o wylegitymowanie się. "Da, charaszo" powiedział i przy światłach samochodu pokazał mi swoją legitymację i przedstawił się. W końcu wyszło, że to ja go sprawdziłem. Powiedziałem, że chcę dojść do parkingu. Milicjant podwiózł mnie na miejsce, żeby nic mi się nie stało. Strażnikom powiedział, by się mną zaopiekowali i pozwolili mi się przespać.
Następnego dnia zerwałem się przed siódmą by jak najszybciej dotrzeć do granicy Kazachstanu. Na obwodnicy taszkienckiej starałem się złapać stopa. Z zatrzymaniem samochodów nie było najmniejszego problemu. Niestety, kierowcy nie rozumieli co to jest autostop i chcieli za podwiezienie zapłaty. Gdy prosiłem by podwieźli kawałek w tym kierunku, w którym jadą za darmo od razu zamykali drzwi i czasami na pożegnanie dodawali "durak". W końcu jakiś profesor podwiózł mnie ponad 10 kilometrów. A potem musiałem już zapłacić za podwiezienie. Na granicę dojechałem około dwunastej po południu. Szybko przeszedłem obok budek uzbeckich celników. Nie było tutaj żadnej kontroli paszportowej. Ale do kontroli kazachskiej było jeszcze jakieś 200 metrów. Znajdowałem się w pasie niczyim, na którym znajdował się też wielki bazar. Przed kontrolą kazachską stały tylko trzy TIR-y.
"Nie, to nie możliwe!" Mówiłem sam do siebie. Na naczepie zauważyłem polskie rejestracje. Podszedłem bliżej, nie myliłem się...
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż