Agata Krzemień i Witold Rybski
Expedycja III Sey Kraków-Pekin
artykuł czytany
773
razy
20.11.2008 /01 dzień EXPEDYCJI/
Początek naszej podróży! Sesja zdjęciowa na ul. Wielickiej, próba generalna z kartką, na której wielkimi, czarnymi literami wypisany jest cel naszej wyprawy – CHINY. Pełne niedowierzania twarze mijających nas kierowców – bezcenne. Pogoda na dziś: zimno i słonecznie. Plecaki na plecy, ręka wystawiona do machania, oka mgnienie i już łapiemy pierwszą okazję. Aż nie chce nam się wierzyć – mamy transport po samą granicę polsko-ukraińską! RUSZAMY!
Pan Tosiek z Mazdą 626 i ultrafioletowymi światełkami, dosłownie przenosi nas w czasie do przejścia granicznego Hrebenne. Szybko. Godzina 17:30 - przyjazny pan celnik łapie nam kursowy autobus wesołych ukraińskich przemytników wprost do Rawy Ruskiej. Pierwsza zmiana czasu - juz 19:00. Nasze wizy ukraińskie okazują się niebywale krótkie – mamy trzy dni na dotarcie do Rosji. Pełni entuzjazmu podejmujemy szybką decyzję. Ruchomy nocleg w postaci pociągu relacji Lwów-Kijów psuje odrobinę naszą ideę autostopu, ale osiągnięcie celu jest ważniejsze. Już nie możemy się wycofać ani zawrócić. Już wiemy, że na pytanie dokąd jedziemy możemy ze spokojnym sumieniem odpowiadać „do Kitajców!”.
21.11.2008 /02 dzień EXPEDYCJI/
Budzi nas upał w pociągu oraz zatroskany głos kontrolera „żebyśmy nie zaspali”. Już prawie przedmieścia Kijowa. Szybko zbliżający się dzień wygaśnięcia wiz, skutecznie nam przekonuje do złapania kolejnego pociągu. Lekkie poczucie zawodu rekompensuje powtarzana w myślach mantra: „W Rosji zaczynamy prawdziwy autostop!”. Tak pocieszeni przysiadamy na chwilę w barze „Bistro” – przyda się coś na rozgrzanie. My wybieramy gorący posiłek, a mili współbiesiadnicy dodatkowo proponują wódkę. Żeby poczuć klimat zbliżającej się Rosji. Życzenia zdrowia i szczęśliwej podróży kończą nasze wesołe spotkanie – panowie muszą lecieć do pracy. Zostają z nami miłe panie kelnerki. Polecamy więc u nich ozorki z makaronem
i wątróbkę z ryżem. A na krótki spacer po Kijowie – pierwszy pomnik Lenina na naszej trasie.
23:15 jesteśmy atrakcją dla wszystkich panów celników. Obsługiwało nas na raz aż trzech – bardzo miło i sprawnie. Chwilę później podniecenie wzrasta. WITAJ ROSJO!!!
22.11.2008 /03 dzień EXPEDYCJI/
Poranek. Jedno oko otwarte - pola, drzewa, śnieg. Drugie oko - pola, drzewa, śnieg. Zaraz po naszym wyjściu z pociągu nasze szczęście znowu daje o sobie znać. Natykamy się na hippisowską parę – chłopak rastaman i równie klimatyczna dziewczyna. Oboje mówią po angielsku. Oboje są zachwyceni pomysłem Expedycji. Oboje niemal ciągną nas w gościnę do siebie. Oboje oprowadzają nas po mieście. Oboje proponują nocleg. Oboje stanowią dla nas dobry znak – oby więcej tak wspaniałych ludzi podczas naszej przygody!
21.11.2008 /04 dzień EXPEDYCJI/
Pobudka o 7:00, szybka poranna herbata, uściski wdzięczności i ruszamy „marszrutką” na trasę na obrzeża Woroneża. Silny wiatr i przenikliwe zimno dają się nam we znaki od samego rana. Nadjechała Łada - nasz rosyjski prekursor - rozpoczęliśmy wyprawę niejako od nowa. Wysadzono nas za budką DPS-u, gdzie dwóch zapracowanych milicjantów nawet sie nami nie zainteresowało. Chwilę później jedziemy już angielską wersją Toyoty Vitis z rosyjskim mundurowym za kierownicą.
W Tambowie chwila zwątpienia. Za każdym mijającym nas bez litości tirze, uderza nas fala bezradności oraz chmura wszechobecnego błota i piasku. Szczęście jednak wraca do nas i znów jedziemy Ladą do Kirsanowa. Na rozdrożu stoją dwa motele, więc z radością korzystamy z możliwości wypicia gorącej kawy. Robi sie późno, już 14:30, podczas krótkich zimowych dni to godzina, o której robi się szarawo. Z każdą chwilą nasze szanse na dalszą podwózkę maleją. Nagle zajeżdża nowy Opel Astra, a kierowca wychylony przez okno wręcz nagania nas do środka. Ruszamy do Penzy.
Na ulicy Komunistów odbiera nas Sergiej - przyjaciel Leny, z wielkim uśmiechem oferując nocleg w pokoju z jego 84-letnim 'diaduszką'. Gościnność nie idzie tu najwyraźniej w parze z umiłowaniem czystości - w przedpokoju wita nas rzadka kocia kupa... Wieczór jednak mija bardzo przyjemnie. Siedząc w kuchni przy półsurowej rybie, tradycyjnym rosyjskim chlebie
i piwie 'Don' dyskutujemy nad strategiami autostopowymi. Przyszedł czas na zupę - to chyba tradycja gotowania na noc. Dziś kartofelki na wywarze z płucek, do tego oczywiście sfermentowana herbata 'czainy-grib'. Przed snem odurza nas zapach
z toalety, gdzie kolega aktor pali rosyjskie slimy o figlarnej nazwie ‘Kiss - Fresh Apple’. Deszcz szybko nas usypia.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki