Rosja - Mongolia
artykuł czytany
4754
razy
„Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica!” Tak przekonywaliśmy panią bileterkę w Muzeum Etnograficznym w Ułan Ude, aby potraktowała nas ulgowo i w drodze wyjątku sprzedała bilety w cenie dla studentów – obywateli Federacji Rosyjskiej. Usłyszeliśmy wtedy: „Polsza i Mongolia nie zagranica.”
Skoro „nie zagranica”, to przejechanie z rzeczonego Ułan Ude przez przejście graniczne w Nauszkach do Suche Bator (już po stronie mongolskiej) nie powinno sprawiać problemów. I faktycznie byłoby dziecinnie proste, gdybyśmy nie postanowili oszczędzać i wykazywać się pomysłowością w znajdowaniu środków transportu.
Z Ułan Ude odchodzi dziennie jeden, złożony z wagonów typu obszczyj (bez rezerwacji miejsc, najniższy standard oferowany przez koleje rosyjskie) pociąg do Nauszek. Do tego pociągu podczepiane są dwa wagony typu kupiejnyj (standard prawie najwyższy), tylko w nich można przekroczyć granicę i z nich właśnie korzysta większość turystów udających się do Mongolii. Jednak bilety na te wagony są drogie, oprócz tego doświadczenie poucza, że międzynarodowymi pociągami opłaca się jeździć tylko przez samą granicę, a dojechać do niej warto innym sposobem.
Wsiadamy zatem do obszczego, mając zamiar na samym przejściu przesiąść się do kupe – kupując bilety lub korumpując prowadnika (u nas chyba określa się tę osobę polskim słowem „sleepingowi”) – w jakikolwiek sposób. W pociągu spotykamy starych znajomych z magistrali transsyberyjskiej, którzy zupełnie niezależnie od nas wpadli na równie genialny pomysł.
W Nauszkach dowiadujemy się, że biletów nie możemy już kupić, a kolejarze zmieniają nieco naszą opinię o tej grupie zawodowej, wyrobionej na podstawie kontaktów z ich kolegami z transsyberyjskiej, okazując się odpornymi na sumy, jakie możemy im zaoferować. Nie zraża nas to jednak, dowiadujemy się, że za chwilę odjeżdża autobus do samochodowego przejścia granicznego w Kiachcie. Po przejechaniu 10 kilometrów docieramy na miejsce.
Mamy szczęście – za chwilę ma odjechać jedyny autobus kursujący wahadłowo przez granicę. Po niezbyt długich targach płacimy kierowcy, ładujemy bagaże, wsiadamy i jak na szpilkach czekamy. Jest godzina 11.00, słońce zaczyna nagrzewać metalową puszkę pojazdu marki PAZ.
Naszą ciekawość wzbudzają współpasażerowie, upychający gdzie się da przeróżne tekstylia. Z rozmów z nimi wynika, że spodnie i t-shirty stanowią większość przemytu z Rosji do Mongolii. Jednak w pewnym momencie wszystkie schowki zostały wypełnione, a nasz bolid jak stał, tak stoi.
Po godzinie 12.00 rozpoczynamy nieśmiałe wycieczki po okolicy. Zaczynamy zwiedzanie od placu, na którym czekaliśmy, a który był niezwykle ożywionym ośrodkiem handlu i wymiany towarów wszelakich. Po raz pierwszy próbujemy mongolskich specyfików, takich jak solona herbata z mlekiem (bardzo dobra) i rodzaj placków z baraniną (wtedy mi smakowały, miesiąc później patrzeć na nie nie mogłem). Jednak mimo rozkoszy kulinarnych nuda i zniecierpliwienie zaczynają nas ogarniać – wszak zbliża się już godzina 14.00, a na przejściu nie widać żadnego ruchu, żadne odprawy nie są przeprowadzane.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż