Kaukaz oczami wspinacza
artykuł czytany
2443
razy
Tak się zaczęło
Pomysł wyjazdu zrodził się zimową porą gdzieś na wydziale Geografii Uniwersytetu Warszawskiego. Kilku napalonych studentów postanowiło wybrać się w góry, najlepiej dzikie, wysokie i niedrogie. I tak podsycani opowieściami kolegów, wiadomościami o niespokojnej sytuacji politycznej,- myśląc przynajmniej coś się dzieje - wybrali Kaukaz.
Ja za Kaukazem zatęskniłem przeglądając zdjęcia sprzed trzech lat, kiedy to walczyłem z Mikołajem na Elbrusie, Gestole i Piku Warszawa. Był to mój pierwszy kontakt z górami lodowcowymi, pamiętam jak przed wyjazdem wyobrażałem sobie szczeliny pożerające ludzi, lawiny seraków i skomplikowane akcje ratunkowe. Jak się później okazało "nie taki diabeł straszny jak go malują"; z Kaukazu wracaliśmy z wypiekami na policzkach, zafascynowani górami, ludźmi i wszystkim co kojarzyło nam się z tym miejscem. Już wtedy wiedziałem, że na pewno kiedyś tu wrócę. Tak więc, gdy tylko nadarzyła się okazja, spakowałem plecak i w 22 osobowej grupie ruszyłem na wschód. Większość wyprawy stanowili studenci Uniwersytetu Warszawskiego, celem głównym znamienitej większości było zdobycie Elbrusa, (pisząc dyplomatycznie) najwyższej góry Rosji.
Trzeba się zaaklimatyzować
Na Kaukaz dotarliśmy 7 lipca po 56 godzinach spędzonych w pociągu relacji Brześć - Mineralne Wody. Z naszej licznej grupy w ciągu tygodnia na Elbrus weszło 12 osób, i jak to czasem bywa nie obeszło się bez przygód.
Bazę pod Elbrusem założyliśmy nieopodal schroniska Prijut 11 na wysokości 4200 m n.p.m. Sukcesywnie dzień po dniu aklimatyzowaliśmy się, jedni wchodzili na szczyt, inni wracali nieco zasmuceni porażką. Warunki pogodowe były bardzo zmienne.
Piątego dnia pobytu w Rosji, ok. trzeciej nad ranem kilkoro zapaleńców z naszej grupy wyszło w kierunku szczytu. Ja zrezygnowałem siedząc jeszcze w namiocie, wystarczyło, że wyjrzałem na zewnątrz i zobaczyłem! - właściwie to nic nie widziałem, wiał silny wiatr i padał gęsty śnieg. Przed południem wichura ucichła, wyszło słońce i zrobiło się przyjemnie ciepło. Dowiedzieliśmy się, że kilka godzin wcześniej podczas zawieruchy zginął młody Rosjanin - najprawdopodobniej zgubił drogę i schodząc pośliznął się na stromym stoku, ciało znaleziono w szczelinie niedaleko od naszej bazy. Wszyscy byliśmy przygnębieni tym zdarzeniem, bardzo też niepokoiliśmy się o naszych kolegów, którzy rano poszli na szczyt. Wczesnym popołudniem wrócili pogromcy Elbrusa, okazało się, że nie wszyscy - u góry walczył jeszcze Paweł. Z każdą godziną atmosfera stawała się bardziej nerwowa. Przypadkowo spotkani Czesi oświadczyli że nasz kolega Paweł jest skrajnie wyczerpany gdzieś w okolicach "skał Pastuchowa" (4700 m n.p.m.); z przerażeniem w oczach wyobrażając sobie najgorsze scenariusze, zmontowaliśmy małą ekipę ratunkową (zaleta dużej grupy). Do Pawła udało nam się dotrzeć przed zapadnięciem zmroku, znajdował się on pod opieką jednego z Czechów, miał poparzoną słońcem twarz, był u kresu sił, mocno zmaltretowany chorobą wysokościową. W rozmowie dało się wyczuć niedotlenienie mózgu, opowiadał nam o samolotach lądujących na stokach Elbrusa, o tym że Czesi ciągnęli go za nogi przez bazary i wysypiska śmieci. Dziewczęta zorganizowały ze schroniska małe saneczki do zwożenia pechowców, dzięki czemu Paweł mógł się wygodnie rozłożyć i tylko czekać aż znajdzie się na dole. Obsługa schroniska przyjęła Pawła z nieukrywaną radością, oferując mu darmowy nocleg. Pełni szczęścia, że wszyscy jesteśmy w komplecie, oddaliśmy się w objęcia Morfeusza.
Po blisko tygodniowym pobycie na stokach Elbrusa, postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda prawdziwy, dziki Kaukaz. Pobyt pod najwyższą górą Rosji sprawił iż zatęskniliśmy za ciszą i spokojem, mieliśmy dosyć śmieci, ratraków i wszędobylskich turystów.
Część grupy udała się na Krym, a my uciekając przed cywilizacją dotarliśmy do doliny Adyr-Su. Tutaj naszym celem był Ullu-Tał, szczyt może nie wysoki, bo "tylko" 4207 m n.p.m., ale jak się później okazało wcale nie łatwy. W trójkowym zespole Paweł, Wojtek i ja wyruszyliśmy na podbój naszego Ullu. Podczas wspinaczki drogą 4A Paweł, wspinający się na końcu liny, odpadł na trawersie.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż