W adidasach na Olimp
artykuł czytany
7698
razy
Droga, początkowo biegnąca połogim stokiem góry przez gęsty las, koło niewielkiego schroniska "D" (miejsca przywozu tabunów turystów, którzy potem dumnie obwieszczają, że byli na Olimpie) pod wierchem Stavros (Krzyż) na wysokości ok. 960 m n.p.m. weszła w wysoko położone, górne partie zboczy Enipeasu i trzymając się górnej krawędzi doliny wiła się w niezliczonych zakrętach. Z prawej strome ściany skalne, z lewej od czasu do czasu między drzewami pojawiały się kilkusetmetrowe przepaście, nie zabezpieczone żadnymi poręczami czy słupkami.
Na trzynastym kilometrze, licząc od litochorońskiego ryneczku, minęliśmy rozwidlenie dróg turystycznych; stąd ścieżka piesza prowadzi w górę, ku schronisku "C". Nasza szosa biegnie jeszcze 5 km, aż do Prioni. Właściwy szlak turystyczny zaczyna się koło wodospadziku i źródła Prioni, nieco powyżej podłej budy z desek noszącej dumny szyld "Snack Bar Zeus" (ciepława coca - cola, orzeszki, obwarzanki). Od razu przyplątał się do nas jakiś wychudzony szczeniak, który będzie nam towarzyszył aż pod Skalę. Dalej - to już prawdziwa turystyka, podejście ścieżyną słabo znakowaną strzałkami lub paskami wyblakłego czerwonego lakieru. Wiedzie ona początkowo dnem suchego jaru Enipeasu, a dalej stromymi zboczami przez rzedniejący las, w górę ku schronisku "A", czyli "Spilios Agapitos. Słońce dochodzące do zenitu wyciska z nas ostatnie krople potu, wiemy, że na całej drodze aż do schroniska nie ma ani kropli wody w żlebach: "ostatnia woda - to źródło Prioni!" - ostrzegają lokalne foldery i przewodniki.
Las rzednie, coraz więcej pni osmolonych z ręki gromowładnego Zeusa przez wzniecone piorunami pożary, i wreszcie wysoko nad nami, ulokowane na skraju obszernej półki skalnej ukazuje się oczekiwane schronisko. Jest już 9, szliśmy od Prioni trzy godziny. Wejdziemy więc na Olimp już w chmurach. Schronisko "Katafugion A" to po prostu solidny, szeroko rozłożony płaski dom z zabudowaniami gospodarskimi, przystosowany do przyjmowania 60 osób w sezonie letnim.
W schronisku wita turystów jego kierownik w towarzystwie wielkiego całego czarnego wilczura Gorbaczowa. "Wita' - to określenie grubo na wyrost, raczej pilnuje czy niczego (nawet swojego) turysta nie je na terenie schroniska, nie mówiąc o tym, by udostępnił choćby odrobinę wody. Swoistym kuriozum jest obowiązek opłaty za możliwość posilenia się na terenie schroniska tym, co przyniosło się z dołu. Z tego co widać z holu w schronisku jest czysto i schludnie. Obszerna sala jadalna, duże stoły i ławy, na ścianach włochate kilimki, a przede wszystkim najprawdziwszy w świecie kominek. Sala sypialna służyła tylko do spania, nie można było w dzień wylegiwać się lub wnosić rzeczy. Plecaki spoczywały na półkach w holu lub jadalni. W schronisku chodziło się w sandałach przygotowanych dla turystów przed progiem jadalni. Z kuchni dochodziły smakowite zapachy. Nic, tylko wcisnąć się w kąt ławy koło kominka i czekać, co podadzą na obiad. Ale czas nagli, musimy jeszcze dziś stanąć na szczycie i zdążyć na spotkanie z taksówkarzem w Prionii. W drodze ze schroniska napotkaliśmy międzynarodowe towarzystwo, które zdążyło już wejść na szczyt: Szwajcara, dwoje Hiszpanów, Amerykanina, pięcioro Greków. Teraz wracali zmęczeni lecz zapewne szczęśliwi. Ścieżka wiodła w górę rozłożystym grzbietem omijając nieliczne pola wiecznego śniegu. Gdy skończył się las, przed nami z prawej coraz wyżej na tle błękitnego nieba widać było turnie, baszty i iglice Olimpu. Po 2,5-godzinnym podejściu "schodami nieszczęścia" dotarliśmy pod wierzchołek Skali. Spotkaliśmy tu wracających ze szczytu "naszych" Polaków z Prionii oraz białego wielkiego kuzyna naszego kundla, który zapewne przywędrował aż tutaj z innymi turystami. Tu szlak rozdziela się: ścieżka E4 odbija w kierunku Skolio, na wprost przepaście Kazanii. Na prawo ukazała się nam cała, choć nieco skrócona, panorama siedziby bogów. Więc grań Skali: ostra, skalista, poprzecinana spadzistymi szczerbinami, ale na ogół wyrównana pod względem wysokości. Potem, w głębi, ostro wcięta przełęcz, a za nią, nieco poprzecznie w stosunku do grani ustawiony potężny blok Mitikas. Jego skłon, nachylony ku południowi, ku nam, pokrywają dziesiątki i setki przedziwnych, lśniących białych wysmukłych baszt i mnichów, tępo zakończonych. Każda baszta - mnich jest od wschodu, tj. od strony doliny ogładzona, prawie wypolerowana, zaś płytkowato - łupkowa, szczerbata - od strony Mitikas. Błyszczące w jaskrawych promieniach słońca białe wapienne skały sprawiały wrażenie cudacznego olbrzymiego tortu, przystrojonego piramidami bitej śmietany.
I tu, na stokach Skali, można było ocenić trafność niektórych wyrażeń Iliady. Homer w opisach Olimpu umieścił takie określenia, jak "szpiczasty", "stromy", "wysoki', "z wieloma fałdami", a nawet "z wieloma szyjami". Ci, którzy w starożytności docierali w rejon sanktuarium i potem przekazywali swe wrażenia innym, musieli znać widok Olimpu stąd, z tej strony, od południa, bowiem Olimp widziany od wschodu, to potężny jednolity mur cyklopi, monumentalna ściana o niebezpiecznej stromiźnie, pokryta spadzistymi żlebami. Cóż dopiero od zachodu, od strony przepaścistych kotłów Kazanii!
Ostatnia godzina wędrówki - to droga kierująca się parę metrów w dół granią lub nieco poniżej grani, nieprzyjemna, z usuwającym się spod nóg gruzem i piargiem łupkowym, który dzwoniąc spadał w dół, ku dolinie Enipeasu. Szlak ledwie poznaczony wyblakłymi rdzawymi maźnięciami, ani śladu łańcuchów, klamer czy innych udogodnień. Jeszcze trzeba zejść ostro w dół, minąć dwie przełęcze w grani; ze szczerbin tych wieje z zachodu przenikliwy ziąb od strony może 500-metrowej głębokości kotła Kazania. I w końcu ostre podejście żlebem Luki o nachyleniu miejscami 70 stopni, lecz nie stanowiącym zagrożenia pod szczyt Mitikasu, wyróżniający się blaszaną chorągiewką z białym greckim krzyżem z macedońską Verginą na niebieskim tle.
Jesteśmy więc w gościnie i Zeusa. To tu ojciec bogów "...siedział na turni najwyższej Olimpu o wielu wierzchołkach..." - jak to Homer bodajże trzykrotnie w Iliadzie powtarza. To tu mieszkało, ucztowało, bawiło się i wiodło spory, a nawet boje dwanaście głównych bóstw. Tu nektar i ambrozja, tu śpiewy muz i dźwięk lutni Apolla. Stąd to bogowie śledzili losy swych wybrańców, gdy walczyli oni pod murami Troi. Wzrok ich musiał mieć nie lada przenikliwość, gdyż azjatycka Troja leży równo 300 km na wschód od tesalskiego Olimpu. Może zresztą uczty, swary i zaloty odbywały się, u stóp Profilis Ilias, na trawiastej platformie zwanej Łąką Muz? Może dalej a południe od Mitikas, na szczycie dziś zwanym Ajos Antonios, gdzie w 1961 roku znaleziono szczątki świątyni Zeusa?
Przeczytaj podobne artykuły