Via Baltica - pomysł na udaną wyprawę motocyklem
artykuł czytany
41650
razy
Po skróconej problemami technicznymi, jakie pojawiły się w jednej z naszych maszyn, wizycie w stolicy Litwy ruszyliśmy na północ w kierunku Rygi. Mieliśmy więc jeszcze tego samego dnia do przebycia prawie równe 300 km. Już na samej wylotówce z Wilna przechwycił nas patrol litewskiej policji, ale o tym za chwilę. W czasie przejazdu na Łotwę zaskoczyło nas bardzo rzadkie rozmieszczenie stacji benzynowych. Przyzwyczajeni obecnością w Polsce stacji paliw na każdym rogu nie zaprzątaliśmy sobie zbytnio głów tankowaniem. Okazało się, że pierwsze stacja za Wilnem była w odległości ponad ... 80 km, co omal nie doprowadziło do przymusowego postoju na poboczu jednej z maszyn. Co jeszcze dziwniejsze, było to na odcinku drogi, która u nas byłaby nazywana autostradą, a następna stacja była... znów po ok 80 km. W każdym razie po zatankowaniu dojechaliśmy bez przeszkód do Rygi i z ulgą rozpakowaliśmy się po ok 550km na motocyklu tego dnia w hotelu pełnym... a jakże, Polaków.
Wieczorną Rygę można opisać jedynie w samych superlatywach! Miasto jest po prostu piękne! Starówka jest jedną z najładniejszych, jakie dane nam było w życiu zobaczyć. Stolica Łotwy bije na głowę swoim urokiem większość zachodnich miast i to nie tylko w kategorii urody, ale też oferowanych atrakcji. W sobotni wieczór ulicę miasta tętnią życiem i zabawą. Zaskoczyła nas mocno duża ilość knajpek, pubów i wszelkich innych lokali rozrywkowych. Gdyby ktoś przywiózł nas do Rygi z zamkniętymi oczyma i dopiero tam pozwolił otworzyć oczy to w pierwszej chwili przysiągłbym, że znalazłem się w jakimś rozrywkowym mieście gdzieś na południu Europy. Podobnie jak w Wilnie zaskakuje spokój, luz, brak krzyków i podejrzanych typów. Będąc tu nawet po raz pierwszy można naprawdę odprężyć się i poczuć bezpiecznie. Miasto jest sterylnie czyste i niewiarygodnie zadbane. W każdej kamieniczce i ulicy da się wyczuć dumę Łotyszy ze swojej stolicy i zaprawdę duma ta jest w pełni uzasadniona. Wszystko to okraszone jest wyjątkowo wysokimi, pięknymi łotewskimi dziewczynami i turystami z całego świata. Na ulicach centrum, wieczorową porą większość aut, jakie zobaczymy to BMW M3, modele serii 6,7 lub ostatecznie Audi A8...
Co ciekawe w całym mieście obowiązuje zakaz sprzedaży alkoholu po godzinie 22.00 poza wyznaczonymi do tego lokalami gastronomicznymi. Z jednej strony może to trochę utrudniać spontaniczny rozwój szampańskiej zabawy, ale z drugiej strony trzeba przyznać, że na ulicach nie widać nikogo pijanego.
Trzeciego dnia, rano Ryga przywitała nas mokrą, pochmurną pogodą. Po śniadaniu zabraliśmy, a właściwie zmuszeni byliśmy wykraść motocykle ze strzeżonego parkingu, gdzie wbrew umowie z poprzedniego wieczoru nie było człowieka pobierającego opłaty. Wjazd na ryską starówkę jest zastrzeżony dla mieszkańców i zaopatrzenia, ale nikt nie robił wielkiego problemu z faktu, że rozlokowaliśmy się z motocyklami na samym rynku. Po pysznej kawie z ciastkiem ruszyliśmy do Tallina - to około 300 km. Na tym odcinku Via Baltica zbliża się momentami na kilka metrów do piaszczystych plaż zatoki ryskiej dając możliwość podziwiania przepięknych widoków morza. Do estońskiej granicy jechaliśmy z grupą Finów i Estończyków, którzy nie zawracali sobie zbytnio głowy ograniczeniami prędkości, utrzymując wraz z nami średnią przejazdu rzędu 120-140 km/h.
Po szybkiej odprawie na granicy byliśmy już po estońskiej stronie rozkoszując się świetną nawierzchnia drogi i znikomym ruchem na trasie. Przerwa na obiad potwierdziła starą prawdę, że najlepsze jedzenie jest tam, gdzie stoją TIR-y. Nawet nie próbowaliśmy kryć swego zaskoczenia gdy wręczone nam menu było w zaledwie dwóch językach – estońskim i... polskim! Po obiedzie i malej przerwie na kawę byliśmy już w Tallinie. Hotel choć oddalony o kilka km od centrum jak się okazało miał bardzo dogodne połączenie z centrum, przez co już po południu byliśmy w talińskim porcie podziwiając zachód słońca nad zatoką fińską.
Starówka, podobnie, jak w przypadku Rygi, jest pełna knajpek o przeróżnym charakterze. Od typowych pubów przez trendy kluby aż po klimatyczne, sportowe knajpy, gdzie wydarzenia sportowe na bieżąco wyświetlane są na wielkich monitorach. To niesamowite, ale są kraje, gdzie to inne nacje niż Polacy uważane są za ostatnie moczymordy! Tak właśnie jest w Estonii nawiedzanej przez spragnionych wrażeń Finów. W swej ojczyźnie rodacy świętego Mikołaja mają mocno utrudniony cenowo i administracyjnie dostęp do napojów wyskokowych, co zachęca ich do odwiedzania Tallina. Weekendowe wycieczki Finów do Estonii kończą się zazwyczaj niekontrolowaną popijawą, której skutki było dane zobaczyć nawet nam. Z lekkim zniesmaczeniem przyglądaliśmy się nieudolnym próbom przywrócenia do pionu jednego z Finów przez jego kumpli, któremu, jak to ujął Marcin, wyczerpała się bateria. Jako, że wszystko się działo na środku ulicy, a baterie kumpli też były lekko nadgryzione, całe zajście wyglądało dosyć zabawnie.
W Estonii da się już wyczuć skandynawski klimat. Nie chodzi tylko o rozwój roślinności opóźnionej w stosunku do naszej o minimum 2-3 tygodnie ale też o oferowane usługi i podejście do klienta. W hotelach, poza śniadaniami w cenę często wliczona jest też poranna sauna, co w przyjemny sposób pobudza do życia w tym chłodnym klimacie. Po takim właśnie poranku ruszyliśmy na motocyklach na starówkę, skąd po kilku pamiątkowych fotkach ruszyliśmy w stronę Polski. Założenie było takie, że będziemy jechali tak długo, aż będziemy zmęczeni i wtedy poszukamy jakiegoś noclegu na trasie. Okazało się, że błyskawicznie i bezproblemowo przelecieliśmy przez Estonię i Łotwę mając przyjemny wiatr w plecy.
Przeczytaj podobne artykuły