Via Baltica - pomysł na udaną wyprawę motocyklem
artykuł czytany
41650
razy
Na Litwie zatrzymaliśmy się na obiad na starym lotnisku przerobionym na hotel i restaurację. Po obiadku okazało się, że jesteśmy już tak blisko Polski, że męcząc się godzinkę dłużej dotarliśmy na imprezę pod Augustowem zorganizowaną przez znajomych. Razem 800 km jednego dnia. Ostatni dzień wycieczki to przelot do Warszawy. Na liczniku ponad 2300 km a na oponach zdecydowanie mniej bieżnika.
Jedzenie
Wszędzie bardzo dobre i niedrogie. Tutaj zdecydowanie wyróżnia się Estonia z ogromnymi porcjami, jakie się serwuje w knajpach. Nie sposób tego zmieścić, a jednocześnie żal zostawić. Ceny dań obiadowych wahały się w przeliczeniu na złotówki pomiędzy 15 a 20zł. Utrudnione mogą być poszukiwania lokalnych dań. We wspomnianym wyżej menu znaleźliśmy takie pozycje jak... schabowy, golonka czy też kotlet mielony! Przydrożne restauracyjki i knajpki serwują raczej „uniwersalne” posiłki nie zmuszając nikogo do eksperymentowania. Narodowe potrawy raczej znaleźć można w droższych restauracjach, ale takie z uwagi na nasz budżet raczej omijaliśmy.
Ludzie
Są wspaniali. Niesamowicie gościnni, życzliwi i pomocni. Mogliśmy się o tym przekonać już na samym początku wycieczki, gdzie kłopoty z układem paliwowym jednej z maszyn zmusiły nas do „przetoczenia” paliwa z innego motocykla. Mimo, iż cała sytuacja miała miejsce w szczerym polu znalazł się człowiek, który bezinteresownie zorganizował dla nas gumowy wąż niezbędny dla wykonania „zabiegu”. Zapewne osoba ta nie zdawała sobie nawet sprawy z faktu, jak bardzo nam pomogła i tym bardziej było nam głupio, że nie mogliśmy się odwdzięczyć. Pytając o drogę w Wilnie i Rydze zostaliśmy odeskortowani samochodami w odpowiednie miejsce przez zaczepione osoby, tak abyśmy nie musieli szukać za długo.
Mieszkańcy „Przybałtyki”, jak nazywają ten region Rosjanie, są zdecydowanie bardziej wyluzowani od nas. Widać to w sposobie w jaki poruszają się po drogach (limuzyny czy sportowe auta - 120km/h na autostradach, szybciej po prostu nie jeżdżą...), sposobie w jaki pracują i komunikują się z innymi. Aż chciałoby się zabrać trochę tego spokoju i uśmiechu ze sobą...
Jak się z nimi porozumieć?
Wszyscy mieszkańcy krajów nadbałtyckich powyżej 15-roku życia biegle posługują się językiem rosyjskim, który dla nas był podstawowym narzędziem komunikacji. Ogólnie rzecz biorąc Rosjanie i język rosyjski, z oczywistych dla wszystkich oprócz samych Rosjan względów, nie mają w tej części Europy zbyt wysokich notowań. Z tego właśnie względu warto rozpoczynając rozmowę zapytać, czy rozmówca nie ma nic przeciw konwersacji w tym języku. Wtedy raczej nikt nas nie zbędzie stwierdzeniem, że nie rozumie co do niego mówimy. Z jakiejś nieznanej nam przyczyny każdy, z kim rozmawialiśmy od razu wiedział, że jesteśmy Polakami, co natychmiast przełamywało lody.
W stołecznych miastach w powszechnym użyciu jest język angielski, więc młodsze pokolenia podróżników, które nie musiało od podstawówki uczyć się rosyjskiego też sobie jakoś poradzi. Gorzej z angielskim jest na prowincji, ale ciągle zostaje możliwość prób komunikacji w lokalnym narzeczu, które tak na Litwie, jak w Estonii i Łotwie było dla nas zupełnie niezrozumiałe.
Na jakim jechać sprzęcie?
Drogi w krajach nadbałtyckich są zdecydowanie lepsze niż te u nas. Momentami można odnieść wrażenie, że jest się u naszych zachodnich sąsiadów. Sam asfalt jest trochę inny niż ten, do którego przywykliśmy w Polsce, znacznie bardziej porowaty i szorstki. Z tego właśnie powodu odnieśliśmy wrażenie, że opony „schodzą” praktycznie w oczach. Dobre drogi nie zmuszają do przygotowywania się do wyprawy w tamte okolice na maszynie typu Varadero albo DL 1000. Wystarczy zwykły szosowy sprzęt.
Przeczytaj podobne artykuły