Morska wycieczka kajakowa po okolicach Karlskrony
artykuł czytany
2510
razy
Rano gdy jeszcze siedzimy przy śniadaniu widzimy trzech kajakarzy płynących na południe Gasefjarden. Są to jedyni kajakarze i jedne z nielicznych widzianych przez nas łodzi. Zwijamy obóz i poprzez Gasefjarden, Yterrosund i Torhamnfjarden docieramy do miejscowości Torhamn. Tu robimy sobie małą przerwę. Rozleniwieni jesiennym słońcem z niechęcią myślimy o rozpakowywaniu kuchenki, a jednocześnie marzy się nam kubek dobrej kawy. No i jakoś tak się zdarza że zostajemy zaproszeni na lunch przez przemiłą autochtonkę i przez godznę dyskutujemy potem o podróżach do Chin i Brazyli, oraz o transbałtyckich i transatlantyckich różnicach kulturowych.
Płyniemy dalej. Bierzemy kurs na Langoren, osadę z trzema stałymi mieszkańcami i błądzimy jakiś czas po rozlewiskach pomiędzy nią i Ungskar, następną osadą, tym razem z 12 mieskańcami. Odkąd przeszliśmy Yterrosund zmienił sie charakter wysp, stały sie bardziej płaskie, pojawiają się trzciny i rozległe obszary płytkiej wody z rozsianymi wielkimi głazami. Woda staje się, jeśli to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej przejżysta i kilka razy widzimy pod kajakami spore ryby a raz nawet nurkującą kaczkę.
Pod koniec dnia docieramy do Stenshamn. Rozbijamy obóz w porciku i idziemy na spacer po sąsiedniej wyspie Utlangan.
Piątkowy poranek wita nas mgłą tak gęstą że nie widać główek portu. Na szczęście około 10. mgła się podnosi i możemy płynąć dalej. Pierwszą część dnia płyniemy wśród najbardziej zewnętrznych skałek na południu archipelagu. Podnosi sie lekki wiatr i od wshodu przychodzi trochę martwej fali, czyniąc wiosłowanie znacznie ciekawszym. Na lunch zatrzymujemy się na wschodnim wybrzeżu Sturko. Uroda obłych granitowych skał z różnokolorowymi grzywami brzozowych i jałowcowych zagajników umyka słowom. Mamy nadzieję że zdjęcia zdołają zapisać chociaż jej część.
Pełni nadzieji na świeżą rybę opływamy Sturko od południa, by tam zajrzeć do rybackiego portu Ekkenaben. Niestety szwedzkich rybaków też rozleniwiło jesienne słońce i żadnej ryby nie mają. Przepływamy jeszcze na sąsiednią wyspę, Tjurko i rozbijamy obóz na jej południowo-wschodnim cyplu, pod lampą nawigacyjną. Miejsce wygląda doskonale. Okazuje się mieć jednak jeden mankament. Nawiedza nas stadko krowiej młodzieży. Niby są to zwierzaki łagodne i niegroźne, ale brykające dookoła namiotu póltonowe kawaki wołowiny budzą pewien niepokój. Na szczęście po jakiejś chwili przestają sie nami interesować i idą bawić sie gdzieś indziej.
Wieczorem inna niemiła niespodzianka. Gaz do kuchenki Coleman'a okazał sie być znacznie mniej wydajny niż niby taki sam Merkill'a. Trzeba zbudować piec. Odpowiednich kamieni w okolicy nie brakuje, zabawiamy sie więc w zdunów i wkrótce ogień buzuje pod kolacją.
No i nadszedł dzień powrotu. Pozostały na ten dzień kawałek poprzez Djupasund do Karlskrony pokonujemy szybko, i ponieważ jest jeszcze wcześnie robimy kajakowy spacer po przedmieściach. Po 17-tej docieramy do znanego nam nieprzyjemnego pomostu. Pakujemy kajaki na samochód i żeby miło zakończyć naszą wyprawę idziemy jeszcze na obiad i pożegnalne piwo.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż