Dalmacja - Autostradą do raju
artykuł czytany
39261
razy
Sukošan - tylko do winnic daleko
O żadnej porze roku nie można policzyć mieszkańców tego ślicznego miasteczka. Położone nad malowniczą zatoką, tuż przy adriatyckiej trasie turystycznej, oficjalnie liczy około 2500 obywateli. Od września do maja liczba ta jest jeszcze mniejsza, bo spora część miejscowej społeczności od lat ma drugie ojczyzny. Całe rodziny mieszkają wtedy i pracują w Niemczech, Austrii czy Wielkiej Brytanii a jedynie u progu lata zjawiają się w Sukošanie. Są wówczas ponownie Dalmatyńczykami, gazdami w swoim rodzinnym domu i sezonowymi biznesmenami. W ciągu kilku dni przygotowują swe posesje na przyjęcie paru tysięcy wczasowiczów. Nie mają wiele do roboty bo ich domami przez kilka martwych miesięcy zajmują się ciotki, stryjowie lub sąsiedzi. Trzeba jednak posprzątać ogrody i sady, dokonać przeglądu winnic, poprzycinać figi, bugenwille czy zebrać plony zimowego czosnku. Niektórzy dobudowują nowe piętra domostw, poprawiają ich kolorystykę, doposażają, remontują, pieszczą.
Pensjonat Luki i Slavicy może przyjąć 18 dorosłych osób i prawie tyle samo dzieci. Do dyspozycji gości jest kilka niezależnych łazienek, kuchni, balkonów i tarasów. W ogrodzie obfitość roślin ozdobnych oraz krzewów i drzew owocowych. O różnych porach lata i wczesnej jesieni można zrywać figi, gruszki, brzoskwinie, winogrona i kiwi. Można korzystać z grilla, małego boiska do siatkówki i kilku rowerów. Wino można zaserwować sobie samemu o każdej porze dnia bo piwniczka jest zawsze otwarta. Gospodarze nie śledzą kto i z czego korzysta ale wszystko ma tu swoją zwyczajowa cenę i nigdy nie ma sporów dotyczących opłat za dodatkowe świadczenia. Większość wypoczywających w Sukošanie to Niemcy, Austriacy, Szwajcarzy i Włosi, a nacje te zdrowy obyczaj turystyczny mają od lat we krwi. Dość szybko uczą się tego także inne narody, które do wielkiej rodziny obieżyświatów dołączyły z pewnymi kompleksami.
Kameralnej atmosfery miasteczka nie zakłócają pojawiające się już od maja rzesze wczasowiczów. Nawet w lipcu, kiedy trwa tu szczyt sezonu, przechodząc obok kampingu, piwiarni czy konoby, nie słyszymy dokuczliwego gwaru. Nigdzie nie widać watah podchmielonej młodzieży, nie słychać ryku dyskotekowej aparatury i nie trzeba obawiać się ostro jeżdżących kierowców. Zarówno stali mieszkańcy, jak i przybysze, od rana spotykają się w tych samych piekarenkach, przy tych samych straganach z warzywami i w ogródkach wielu przytulnych lokalików. Po tych samych ścieżkach jedni i drudzy jeżdżą potem rowerami, biegają dla zdrowia i spacerują dla relaksu. Plaże, które mają długość kilku kilometrów należą do każdego i dla wszystkich parę razy w ciągu dnia biją dzwony dwu maleńkich miejscowych kościółków.
W Sukošanie wszędzie jest blisko. Z maleńkiego rynku w ciągu minuty trafimy na pocztę, do banku, kilku kawiarenek i do kościoła św. Kasijana. Dwie minuty zajmie nam dotarcie do marketu spożywczego, kościoła p.w. Pana od Miłosierdzia, konoby "Kaleta" i biura informacji turystycznej. Niewiele więcej czasu poświęcimy na przejście do portu z przepięknie usytuowaną mariną "Dalmacija". Stąd łatwo sfotografować sterczące z wody ruiny letniego pałacu arcybiskupów zadarskich z XV w. i spenetrować wzrokiem lazurową przestrzeń Kanału Zadarskiego. Nieco dłużej zajmie nam dotarcie na przedmieścia, gdzie od razu znajdziemy się w rozległych gajach oliwnych, figowych sadach i na plantacjach winorośli. Na obrzeżach miasta wytrawni turyści trafią na fragmenty osady antycznej - pozostałości budowli rzymskich, groby, resztki akweduktu. /Turistička zajednica općine Sukošan, 23206 Sukošan, tel/fax. 023/393-345, Tel. 023/394-104,
www.tzo-sukosan.hr, tzo-sukosan@zd.tel.hr/
Z Sukošanu do czterech chorwackich parków narodowych też nie jest daleko:
PN Kornati 11 km
PN Paklenica 60 km
PN Krka 80 km
PN Plitvice 152 km
Co sprawia, że w raju czasem boli głowa
Rosjanie mówią gnat' spirt, Polacy pędzą bimber a w Chorwacji rakiję se peče. Produkcja owocowych destylatów na bałkańskiej prowincji, ale także na obrzeżach aglomeracji i wzdłuż całego adriatyckiego wybrzeża to ważny moment w rocznym kalendarzu zajęć i ceremonii. Kiedy ostatnie grona przejdą proces pierwszej fermentacji zlewa się młode wino a całą resztę przekłada do kotła, w którym peče se rakiju. Na pierwsze krople owocowego samogonu, które z destylacyjnej aparatury kapią do specjalnego probierza, niecierpliwie oczekują zgromadzeni mężczyźni - amatorzy silnych trunków, smakosze, znawcy a czasem ciekawscy turyści. Zwyczaj i praktyka każą by przed degustacją nie kosztować innego alkoholu a nawet nie jeść zbyt wiele, szczególnie serów i owoców. Ponoć niektórym uczestnikom tych winiarskich dożynek nawet się to udaje. Już po dwóch godzinach od włączenia zmyślnego instrumentarium zaczyna się pełna nowych oczekiwań degustacja. Gospodarz rozlewa pierwszy uciąg do maleńkich kieliszeczków i nie bez niepokoju czeka na reakcje całego towarzystwa. Nie musi słuchać achów, ochów i uchów. On obserwuje oczy i miny pijących. Po chwili wie, co mu się w danym roku udało a co nie. Moc, smak, zapach i klarowność destylatu świadczą o właścicielu winnic i sadów - rakiję robi się nie tylko z winogron. Do następnego sezonu będzie się wymieniało imiona znajomych w kontekście jakości trunku. A to, że Bore powinien odmłodzić winnice, że Andelko ma nieszczelny kocioł, a Šime to nawet w mokrym roku produkuje pierwszy sort.
Poczęstuj mnie swoją rakiją a powiem ci kim jesteś - chciałoby się podsumować wymyślonym na poczekaniu przysłowiem. W języku chorwackim jest pewnie tego odpowiednik bo wiele tutejszych przysłów dotyczy wina, rakiji, innych trunków i zakąsek. Jer vina nema, jer kaleža nema. Ko peče rakiju, moraće sam i da je popije. Nema kruha bez motike. Jak te języki są do siebie podobne! Przekonałem się o tym wielokrotnie podczas pierwszych pobytów na Bałkanach, a znajomością chorwackich przysłów zaskoczyłem w tym roku samych Chorwatów. Podczas jakiejś biesiady w konobie Kaleta w Sukošanie, po którejś już szklanicy dingacza, głośno przypomniałem sobie efektowne motto mojego dziadka. Używał tego powiedzonka podczas nocnych Polaków rozmów przy kieliszku, którym jako malec często z ukrycia się przysłuchiwałem. Dziadek służył w austriackiej armii a w jego oddziale panował biesiadny duch dyktowany przez towarzyszy niedoli z Bałkanów. Nema kruha, nema vina, boli glava Dalmatina - w stylowej sukošanskiej konobie Kaleta przyjęto owacyjnie i wzniesiono do góry kolejne puchary. Okazało się jednak, że nikt z naszego grona, choć przeważali miejscowi, nigdy tego wcześniej nie słyszał. /kruh - chleb/.
Przeczytaj podobne artykuły