Melilla - wspomnienia z kolonii
artykuł czytany
4582
razy
W Melilli znajduje się jeszcze Muzeum Wojskowe oraz sieć jaskiń, niestety, o tak późnej porze nie dane mi było ich zwiedzenie. Zamiast tego połaziłem po świetnie zachowanej starówce. Turystów i miejscowych było naprawdę niewielu. Nawet trochę dziwnie się tam czułem. Melilla la Vieja nie przypominała marokańskich medin, do których zdążyłem już przywyknąć - hałaśliwych, pełnych krzyku naganiaczy i targujących się ludzi. Na dobrą sprawę nie przypominała też hiszpańskich starych miast, z dudniącą muzyką, młodzieżą imprezującą na ulicach i lejącą się litrami sangrią. W historycznym centrum Melilli było inaczej. Cicho i sennie, tak jakby w starodawnych murach zatrzymał się czas.
O tym, że czas się nie zatrzymał świadczyła budka telefoniczna stojąca przy jednej z uliczek. Z owej budki udało mi się zatelefonować do Polski na koszt rozmówcy, za pośrednictwem usługi Poland Direct. Niby jedną nogą byłem jeszcze w Afryce, a mimo to bez problemu dodzwoniłem się do domu, korzystając z europejskiego numeru dostępu. Numer miał obejmować Baleary i Wyspy Kanaryjskie. W informacji dotyczącej tej usługi nie było ani słowa o Ceucie i Melilli.
Stara część Melilli bardzo mi przypadła do gustu. Niestety, robiło się ciemno, a ja byłem zmęczony, więc choć miałem jeszcze sporo czasu, zrezygnowałem z odkrywania dalszych rejonów miasta. Gdy zszedłem z plecakiem ze wzgórza na którym wznosi się stare miasto, to pstryknąłem jeszcze zdjęcie tabliczce z gwiaździstą flagą Unii Europejskiej. Potem ruszyłem do przystani promowej.
Z Melilli można popłynąć do dwóch hiszpańskich miast: Malagi i Almerii. Trasę obsługuje Trasmediterranea. Podróż wychodzi taniej, niż gdybyśmy wsiedli na prom w Nadorze w Maroku. Liczba kursów jest ograniczona. Zależnie od dnia tygodnia statki wypływają w dzień lub w nocy. Planując taką trasę, warto wcześniej uzyskać informacje o godzinach w jakich kursują promy.
Pasażerowie oczekują na promy w dużej hali. Po wejściu do niej musiałem odstać niemałą kolejkę, żeby otrzymać kartę pokładową (tarjeta de embarque).
W hali stoją lekko uszkodzone interaktywne urządzenia, dzięki którym można uzyskać wyświetlane na ekranie informacje o enklawie w kilku językach oraz obejrzeć fotografie ciekawych miejsc. Jest jeszcze jakiś bar. Poza tym nie ma tam wiele do roboty.
Kiedy zaczęła się odprawa przed wejściem na prom, byłem już mocno zaspany. W kolejce przede mną stał Marokańczyk. Hiszpańskim celnikom coś nie spodobało się w jego dokumentach. Zdezorientowany Marokańczyk momentalnie został skuty kajdankami. Natychmiast odechciało mi się spać. Delikwent z bransoletkami stanął grzecznie na boku, zaś jeden z celników wziął się za mnie. Z niedowierzaniem otworzył mój paszport, jakby się zastanawiał, co to za dziki kraj ta Polska.
- Polonia to jest w Schengen? Czy on nie potrzebuje czasem wizy? - zapytał celnik kolegę. Okazało się, że nie potrzebuje.
- Po co jedziesz do Hiszpanii? - tym razem zwrócił się do mnie, już po angielsku.
- Jestem turystą. Wracam do Polski - odpowiedziałem po hiszpańsku.
- Dokąd jedziesz? Do Madrytu?
- Do Murcii. Mam stamtąd autobus.
Wyjaśnienie wystarczyło. Dostałem z powrotem paszport, a celnik machnął ręką, żebym przechodził. Przeszedłem. W międzyczasie skutego Marokańczyka gdzieś zabrali. Następnego dnia, już w Almerii czekała mnie kolejna kontrola paszportu oraz bagażu. Jak widać, choć przemieszczałem się z Hiszpanii do Hiszpanii, celnicy nie stali tam tylko dla formalności.
Przeczytaj podobne artykuły