Dzień w Paryżu
artykuł czytany
1144
razy
W Croissy-sur-Seine zaczyna świtać. Z jesiennych oparów nad Sekwaną wyłaniają się kontury wysepki, widzę już nawet cumującą przy jej brzegu ukwieconą barkę. Pewnie ktoś w niej mieszka bo to modne od pewnego czasu. A w dodatku takie miejsce. Już półtora wieku temu łodziami przypływała tu paryska bohema. Artyści pakowali sztalugi, szkicowniki oraz kajety i chwytali za wiosła. Rejs zakolami rzeki trwał parę godzin a teraz z centrum stolicy na Wyspę Impresjonistów można dotrzeć w ciągu kilkunastu minut. Przedsiębiorcza żona pewnego szkutnika urządziła tu kiedyś restaurację, rozsławiła swą kuchnię i atmosferę kameralnego zakątka. Jej gośćmi byli m.in. Monet, Degas, Pissarro, Maupassant a nade wszystko Renoir. Nigdzie indziej nie spotkałem tylu pięknych dziewcząt do pozowania – zwierzył się kiedyś malujący puszyste niewiasty artysta.
Z szybkiej kolejki RER wysiadam na stacji Auber i już po minucie stoję przed frontem gmachu Opery, tuż przy drugim filarze z prawej. Dawno miałem chęć przyjrzeć się z bliska replice jednego z rzeźbiarskich arcydzieł Jean-Baptiste’a Carpeaux. Oryginał La Danse (Taniec) widziałem kiedyś w Luwrze a inną kopię na parterze Muzeum d’Orsay. Gwar sporej grupy japońskich gimnazjalistów i hałas klaksonów nie pozwalają się skupić. Dopiero po chwili ogarniam wzrokiem i kontempluję całość. Mimo, że to kopia, należy ją oglądać w miejscu, dla którego dzieło było zaprojektowane. Sto czterdzieści lat temu artysta komponował je jako niezależny od fasady obraz. Umiejętnie przeszedł od półplastycznego reliefu do niemal pełnej rzeźby. Trzeba kunsztu i miesięcy trudu by z wielkiej bryły twardego materiału wyczarować scenkę pełną lekkości i ujmującego czaru.
Zanim udam się w stronę Sekwany kwadrans spędzam na Bulwarze Kapucynów. Spaceruję zarówno w kierunku La Madeleine, jak i Bulwaru Haussmanna. Obserwuję gorączkę przedświątecznych przygotowań. Otwarte wciąż restauracyjne ogródki przystraja się igliwiem, pojawiają się sztucznie oszronione choinki, srebrne łańcuchy, lampki, krasnale i szyszki. Nad głównym wejściem do Galeries Lafayette wyspecjalizowana firma montuje świetlne girlandy. W jednym z zaułków pachnie pieczonymi kasztanami, obok kucharz rozprowadza figowy dżem na wielkim naleśniku crepes a grupka włoskiej młodzieży siada na rowery wzięte przed momentem z samoobsługowej wypożyczalni. Za 3.30 euro funduję sobie drugie śniadanie - pachnący naleśnik z syropem klonowym - a kubek mandarynkowego soku dostaję gratis. W sklepie z drogimi torebkami rosyjskojęzyczne klientki odbierają elegancko zapakowane zakupy. Dwoje bukinistów rozkłada na długiej desce szkice starego Paryża a środkiem Bulwaru na sygnale pędzi kilka samochodów żandarmerii.
Do Łuku Carrousel dochodzę wąskimi uliczkami staromiejskiego centrum w ciągu paru minut. W listopadzie mniej tu tłumów ale kolejki do Luwru prawie tak samo długie, jak w szczycie sezonu turystycznego. Mniej znany łuk triumfalny jest imitacją podobnej budowli wzniesionej w Rzymie ku czci Septymiusza Sewera. Ten , którego wykwintną architekturę właśnie podziwiam, wzniesiono 200 lat temu czcząc zwycięstwa Napoleona z 1805 roku. Różowy marmur kolumn, pastelowe płaskorzeźby, turkus, czerwień i złoto innych elementów zapamiętam na długo. Krótki pobyt pod łukiem i w położonym tuż obok Ogrodzie Tuileries będę pamiętał także z innych powodów. Fotografując jeden z licznych tu posagów w obiektywie aparatu widzę nagle chmarę ptactwa. Tysiące stworzeń wielkości szpaka nadlatuje od strony Muzeum d”Orsay i całe to towarzystwo siada na trawnikach liczącego 450 lat ogrodu. Ptaki przez chwilę szukają czegoś w trawie a następnie okupują korony drzew od strony rzeki. To jemiołuszki – przybysze z dalekiej północy, którzy takimi stadami do europejskiego interioru przylatują średnio co 10 lat. Jestem prawie pewien, że podobną inwazję choć raz obserwowała Katarzyna Medycejska, na której polecenie sadzono tu pierwsze drzewa.
Przecinam Quai des Tuileries i przez Pont Royal przechodzę na lewy brzeg Sekwany. Zbliża się południe i robi się całkiem ciepło. Mijając kolejne już dzisiaj stylowo obudowane ujęcie wody postanawiam się napić. Nie wiem, czy to woda źródlana, czy kranówka? Smakuje całkiem zwyczajnie a o urok miejsca dbają cztery kariatydy podtrzymujące żeliwną kopułę nad zdrojem. Idąc w górę rzeki mijam kolejne zamieszkałe barki a po prawej stronie ulicy okazały gmach Instytutu Francuskiego. W pierwszych zamierzeniach uczelnia miała pomieścić 60 studentów ale półtora wieku później Napoleon kazał przenieść do niej niemal wszystkie francuskie Akademie. W westybulu tej barokowo – klasycystycznej budowli znajduje się grób kardynała Mazarina, fundatora obiektu. Stąd do Luwru warto przejść malowniczym Pont des Arts. Żelazny most po wojennych zniszczeniach zrekonstruowano na podstawie planu pierwowzoru z 1804 roku. Ja podążam inną marszrutą wstępując na chwilę do założonej w 1766 roku restauracji Laperoze. Mimo południowej przerwy udaje mi się obejrzeć utrzymane w pierwotnym stylu wnętrza a nawet piwniczkę z winami. Otaczają mnie marmury, szlachetna tapicerka koloru amarantowego, autentyczna sztuka malarska i bogato dekorowane stropy. Szef zmiany częstuje mnie lampką wina i pokrótce tłumaczy menu. Czego tu nie ma. Już za 34 euro można zjeść kaczą wątróbkę z ostrym sosem kardamonowym i piernikowym chlebkiem. Odrobinę tańsze są ślimaki ze szpinakiem w sosie z solonego masła, czosnku i pietruszki. Dużo więcej natomiast – nawet 125 euro od osoby - trzeba wydać na zestawy specjalne podawane w kameralnych pomieszczeniach.
Cały chrześcijański świat celebruje Rok Świętego Pawła z Tarsu proklamowany przez Papieża w czerwcu tego roku. Na dziedzińcu katedry Notre Dame oglądam billboard ilustrujący trasy czterech pielgrzymek Apostoła Narodów. Wewnątrz świątyni, już podczas mszy południowej, dostrzegam kilka wizerunków Świętego i modlących się pod nimi turystów. Przybyli tu z całego globu, jednoczą się w modlitwie, wielu przystępuje do Komunii Świętej. Podczas przekazywania sobie znaku pokoju niektórzy dłuższą chwilę chodzą wzdłuż ławek chcąc pozdrowić jak największe grono współwyznawców. Podniosły nastrój, w jakim żegnam jedną z najwspanialszych katedr świata burzy po chwili prozaiczna scenka. Najpierw wydaje mi się, że to przedłużenie pasma ludzkiej życzliwości ale jest inaczej. Śliczna, śniadolica dziewczyna, dwa kroki przede mną podnosi z bruku złotą obrączkę i ze skromnym uśmiechem podaje mi ją mówiąc, że to pewnie moja zguba. Za moment wciska mi ją siłą i oddala się na kilka kroków. Zaraz potem jednak wraca i prosi mnie, zakłopotanego sytuacją, o kilka euro znaleźnego. Niestety, takie samo zdarzenie spotka mnie jeszcze potem na Place Vendôme i pod polskim kościołem.
Na Pont D’Arcole od strony hotelu De Ville na sygnale wjeżdża kilka policyjnych busów i pojazdy innych służb porządkowych. Kolumna zatrzymuje się na prawym pasie ruchu i uzbrojeni funkcjonariusze z potężnymi tarczami zajmują cały chodnik. Nie widzę paniki wśród licznych przechodniów ale podświadomie oddalam się w kierunku Tour Saint-Jacques. Parę chwil spędzam pod byłą dzwonnicą romańskiego kościoła Św. Jakuba. Ufundowana przez cech rzeźników i odbudowana w stylu późnego gotyku służyła jako miejsce zbiórki pątników zmierzających do Santiago de Compostela. Dziś na 52 m wysoka budowla zachwyca wyszukaną gotycką ornamentyką. Smukłe okna, gzymsy, wnęki, posągi, iglice i wieżyczki oraz wieńcząca całość figura patrona. Ulubione miejsce spotkań paryskich stowarzyszeń turystycznych i wdzięczny obiekt do fotografowania.
Przeczytaj podobne artykuły