W kraju przyczajonego tygrysa
artykuł czytany
3824
razy
Posiadanie dziecka to szczęście. Narodziny chłopca w Chinach to wielka radość. Ale druga ciąża jest już partyzancką walką z chińską władzą. "Kiedy Lihong spodziewała się drugiego dziecka, urzędnicy zawitali do jej domu. Przeszukano pokoje państwa Zinhou, sprawdzono informacje u sąsiadów. Lihong zdążyła uciec, inaczej zabrano by ją do szpitala i wykonano przymusową aborcję, którą wykonuje się nawet w 8 miesiącu ciąży."
Od pierwszego kliknięcia/Od pierwszego wejrzenia
W samolocie do Pekinu oglądam film produkcji chińskiej. Historia opowiada o młodym małżeństwie. Gdy świeżo poślubiona żona zostaje odrzucona przez zazdrosnego męża, musi powrócić domu swoich rodziców. Dla zamężnej kobiety to największa hańba. W końcu małżonkowie godzą się, mąż przyjmuje z powrotem żonę do swojego domu. Symbolem pojednania jest umycie teściom stóp. Ląduję w Pekinie i wsiadam w kolejny samolot. Duże miasta jak Pekin, czy Szanghaj mają być wizytówką komunistycznych, ale i prężnie rozwijających się gospodarczo, otwartych na wymianę handlową Chin.
Główne trasy turystyczne są czyste, wokoło piętrzą się nowoczesne biurowce, a na starym mieście wciąż można oglądać zabytki z czasów dynastii Ming. Ale nawet w centrum miasta, pośród strzelistych biurowców i budowlanych inwestycji stoją jeszcze rzędy niskich osiedli, prawie slumsów. Przeciętni Chińczycy, żeby utrzymać się przy życiu, wprost na ulicy- gotują, prasują, strzygą, przewożą rikszami. Psuje to nowy wizerunek Pekinu i innych nowoczesnych miast. Władza chce wysiedlić ludzi z centrów, wyburzyć osiedla, a na ich miejsce postawić nowe biura. Mieszkańcy nie chcą się przenieść, ale ceny nieruchomości rosną, a na plecach czuje się oddech służby Mao.
Prowincja Fujian, do której się udaję, jest położona w południowo- wschodnich Chinach, około 1700 km od stolicy państwa. Mieszkam na wsi u Państwa Zinhou w tradycyjnej chacie z klepiskiem, woda pochodzi ze studni i przynoszona jest tradycyjnie- na plecach. Jeszcze w Fozhou, mieście "wojewódzkim" prowincji Fujian na budynkach widnieją reklamy największych koncernów. W małych miasteczkach ulice nocą są nieoświetlone, część dróg jest ubita z ziemi. Tam władza nie inwestuje.
Państwo Zinhou, o których mieszkam to para staruszków. Żeby się utrzymać, uprawiają ziemię, a na niej trochę ryżu, orzeszki ziemne. Mają piątkę dorosłych dzieci, w tym trzech synów i dwie córki. Jedna z córek pochodzi jeszcze z poprzedniego małżeństwa obecnej pani Zinhou. Z poprzednim mężem obecna Pani Zinhou nie mogła mieć więcej dzieci, a brakowało potomka, więc adoptowano chłopca. Po śmierci ówczesnego męża wyszła za Pana Zinhou i urodziła jeszcze trójkę dzieci- dwóch chłopców i dziewczynkę. Jeszcze trzydzieści lat temu państwo nie ingerowało w liczbę urodzin.
Dzieci są już dorosłe, mają rodziny. Ostatni ożenił się najmłodszy syn, Huaping. Zawarto ślub kontraktowy. Feng Yin i Huaping spotkali się tylko raz przed ślubem, w towarzystwie swata i rodziny. Pilnuje się, by nie dochodziło między przyszłymi małżonkami do żadnych innych spotkań. Po spotkaniu oboje wyrazili wzajemną aprobatę i po kilku dniach zawarto małżeństwo.
Mieszkając w międzynarodowym akademiku w Austrii, spotkałam pewną chińską parę. Razem zajmowali jeden z sąsiednich pokoi. Nie byli małżeństwem. O tym nieformalnym związku dowiedziała się rodzina dziewczyny. W akademiku zjawiła się jej ciotka z Chin, która kategorycznie zabroniła wspólnego mieszkania. Dziewczyna uległa, od tego czasu ona i on wynajmowali dwa osobne pokoje, chociaż było to dla nich duże finansowe obciążenie.
W zawierane tradycyjnie śluby wkracza nowa technologia. Młodsza siostra Feng Yin poznała chłopaka przez Internet na czacie. Jest Chińczykiem, ale mieszka w Argentynie. Podobają się sobie, wymienili już zdjęcia. W zaręczynach pomogła kamera internetowa. Świeża narzeczona martwi się, czy zabierze w podróż życia wszystkie potrzebne rzeczy. Za miesiąc wylatuje do Argentyny. Tam się pobiorą.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki