Złośliwa góra
Geozeta nr 2
artykuł czytany
8228
razy
Szkocja - magiczny, pełen tajemniczości kraj, a w zasadzie niestety jeszcze kraina należąca do Wielkiej Brytanii. Anglicy nie przepadają za Szkocją i mieszkającymi w niej Szkotami, a szkoda, bo to naprawdę warci poznania ludzie. Miejsce w skali światowej też niczego sobie, oferuje wielbicielom gór sporo niespodzianek. Jedną z nich niewątpliwie jest BEN NEVIS, najwyższa góra w Wielkiej Brytanii (1343 m.n.p.m.), leżąca na krańcu pieszego szlaku West Highland Way. Inna nazwa według własnej koncepcji jaka mi się nasuwa to szlak Śladami Rob Roya. Ben Nevis w języku celtyckim, czyli miejscowym oznacza Górę Złośliwą i tak w rzeczywistości jest. Miłośnicy gór, wspinaczek i wspaniałych widoków ze szczytu mogą spokojnie zaopatrzyć się w coś na uspokojenie, osobiście proponuję whisky z lodem.
Tak więc stoimy u stóp Ben Nevis, przed nami sielskie widoki: szlak turystyczny wijący się pomiędzy zielonymi do nieprzytomności pastwiskami dla najpopularniejszych tutaj zwierząt - owiec. Jest ich całe mnóstwo; krzyczą, gadają, śpiewają, jedna przez drugą i każda inaczej.
Szczytu nie widać, co potęguje ciekawość i ochotę jak najszybszego go zdobycia. Od czasu do czasu wystają twardsze skały, ale kiedy przemierzymy ok. 1/2 drogi, owce powoli cichną, ginie gdzieś cudowna zieloność, a pojawiają się skały i kamienie, z których zresztą zbudowane są schody na szlaku. Czasem trzeba przeprawić się przez górski strumień, szaleńczo spadający do rzeki płynącej w dolinie. Mimo to zaskakuje nas monotonia drogi - tylko kamienne schody na zboczu o jednakowym nachyleniu. Jak w całej Szkocji, miejsce to nie grzeszy dużą ilością turystów. Tu wita nas pierwsza niespodzianka. W pewnym momencie widoki, notabene, raczej przeciętne, też gdzieś giną a wokół widać gęstą mgłę, czuć zimny i oczywiście mokry deszcz, smaga nas przenikliwy wiatr. Nie oznakowany szlak będący do tej pory jedną jedyną do przemierzenia ścieżką, zaczyna się coraz bardziej rozgałęziać, przy czym każda droga wygląda tak samo. Co jakiś czas natykamy się na nieomalże wciągające nas, ponure, zamglone przepaście. Posuwamy się w milczeniu naprzód dość powoli, próbując zapamiętać drogę powrotu. Szukamy znaków szczególnych na prawie płaskiej powierzchni, wśród milionów takich samych kamieni, dużej ilości wijących się i przecinających ścieżek.
Oczywiście nie znajdujemy nic co mogłoby wskazać nam chociaż kierunek powrotny do głównego szlaku. Nagle oczom naszym ukazuje się kolejna niespodzianka - szczyt, gdzie dopada nas apogeum anomalii klimatycznych: mroźny deszcz i powalający z nóg przenikający wiatr. Na szczycie stoi coś w rodzaju betonowego schronu dla przybywających, lecz opuszczony, raczej odstrasza niż zaprasza. Obok na podwyższeniu drewniana, rozpadająca się, skrzypiąca drzwiczkami budka i czego można się spodziewać, tabliczka o zaginięciu pewnego turysty - studenta.
Nie pozostaje nic innego jak tylko udokumentować to zdjęciami i szybko zawracać w poszukiwaniu szlaku.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż