Małgorzata Ruszkowska, Justyna Szuba
Szkocja
Geozeta nr 11
artykuł czytany
16171
razy
„Pan Bóg stworzył Ziemię. Potem zaś stworzył cudowną krainę, której dał wszystko, co najwspanialsze - góry, doliny, rzeki. I nazwał tę ziemię Szkocją. A było tam tak pięknie, że Anioł Gabriel spytał się Pana Boga czy nie uważa, że dał Szkotom zbyt wiele. Na co Pan Bóg odparł: Nie zapomnij jakich im dałem sąsiadów!”
Ten tekst widnieje przy wejściu do jednego z pubów w miejscowości Breakish, na wyspie Skye. Skye była jednym z wielu punktów naszej wyprawy do Szkocji. Warto jednak zacząć podróż od tego miejsca, które jest naprawdę niezwykłe, na co między innymi może wskazywać staroceltycka nazwa wyspy - Eilein a’Choe, co oznacza Wyspa Mgieł.
Wszystko zaczęło się w Edynburgu, który jest stolicą Szkocji. Szczęśliwie się złożyło, że w tym samym czasie odbywał się Edinburgh International Festival. Do miasta przybywa wówczas wiele grup teatralnych i muzycznych, aby zaprezentować się na miejscowych scenach i ulicach. Miasto odwiedza wtedy wiele tysięcy turystów ze wszystkich stron świata. Międzynarodowy charakter tego festiwalu stanowi okazję, by zaprezentować swoją rodzimą kulturę. Obok Szkota w kilcie i grającego na kobzie można zobaczyć ludzi w etnicznych strojach afrykańskich. Wszystkim udziela się atmosfera zabawy, wszędzie słychać muzykę. Obok rozbawionych uczestników imprezy można zobaczyć także zmęczonych turystów drzemiących w ogrodach przy Princess Street. Już wczesnym popołudniem na Royal Mile, która prowadzi do zamku, zaczynają przybywać liczne zespoły muzyczne i teatralne. Zdarzyło nam się gonić za jednym z takich zespołów w górę Royal Mile w deszczu, bowiem członkowie trupy wyglądali jak grupa wojowników szkockich z XVI wieku. O tym, że mamy wiek dwudziesty świadczyły jedynie słoneczne okulary na nosie jednego z grających na bębnie. Wszystko co się dzieje na ulicach Edynburga w tym czasie, Szkoci określają jako „fringe” (ang. skraj, grzywka).
Oprócz festiwalu teatralnego odbywa się także Military Tatoo Festival, który kończy bardzo widowiskowa parada wojskowa. Do Edynburga wróciliśmy jeszcze na finał festiwalu, który zazwyczaj odbywa się w pierwszych dniach września. Organizowany jest wówczas spektakularny pokaz sztucznych ogni na zamku, który mieni się tej nocy tysiącem kolorów.
To, co najpiękniejsze i najbardziej interesujące mieliśmy jednak jeszcze przed sobą. Pojechaliśmy na północ, drogą prowadzącą przez Pitlochry do Inverness, stolicy Highlandu. Trasa ta zaprowadziła nas do jednego z najważniejszych miejsc w historii Szkocji: Culloden, gdzie w 1746 roku szkoccy partyzanci zostali ostatecznie pokonani przez Anglików. Miejsce przywołuje wiele bolesnych wspomnień, ponieważ Anglicy zmasakrowali ciała szkockich żołnierzy poległych w bitwie. Nie chcieli, by teren został otoczony kultem, pomimo tego, rokrocznie przybywa tu wielu Szkotów chcących oddać hołd swoim poległym przodkom. Nie jest bowiem istotne, w którym miejscu spoczywają. Pole bitwy jest dziś wielkim grobem. Pośrodku znajduje się pomnik, na którym wymienione są nazwy klanów, z których pochodzili polegli. Towarzyszący nam Szkot Chris z klanu Buchanan prosił, żebyśmy chodzili tylko po wyznaczonych ścieżkach, ponieważ inaczej moglibyśmy deptać groby jego poległych przodków. To on również, opowiadając nam historię tego miejsca, spluwał za każdym razem, gdy wymieniał nazwę szkockiego klanu Campbellów, który zdradził w bitwie Szkotów spiskując z Anglikami.
Niedaleko Culloden znajduje się równie ważne, bo prehistoryczne miejsce - świątynia sprzed 5 tysięcy lat: Clava Cairns. Chris poprosił, abyśmy zdjęli buty wchodząc na jej teren, w przeciwnym razie deptalibyśmy dobre wróżki i duchy Szkocji. Według legendy wielki, celtycki bóg - Ben Nevis dawno temu zrzucił je na ziemię z najwyższej góry Szkocji, a następnie zamienił w kamienie. Mniejsze głazy to wróżki, a większe to dobre duchy.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem znaleźliśmy się w stolicy Highlandu, Inverness. Jest to niewielkie miasteczko, malowniczo położone nad rzeką Ness. Nad zatoką w Inverness można spotkać nawet delfiny. W pamięci utkwiła nam szczególnie niezwykła atmosfera miejscowych pubów. Szkoci są bardzo rozrywkowym narodem. Potrafią spędzać długie godziny pijąc piwo lub whisky, rozmawiając, śpiewając i tańcząc. Wszędzie można trafić na ślady ich wielkiego patriotyzmu. Podróżujący z nami kolega został porównany do Williama Wallace’a, który i tym razem miałby za zadanie wywalczyć niepodległość dla Szkotów. Szkoci wielokrotnie porównywali swoją historię do naszej...
Z niecierpliwością oczekiwaliśmy na spotkanie ze słynnym potworem zamieszkującym wody jeziora Loch Ness. Pierwszą osobą, która ponoć zobaczyła Nessie był św. Kolumba, który schrystianizował Szkocję w VI wieku. Od tego momentu upłynęło wiele czasu, ale legenda wciąż jest żywa i przerażająca. Trudno nie ulec atmosferze tego miejsca, w którym wszyscy wypatrują potwora. Jest to jednak bardzo „komercyjna” okolica. Wzdłuż brzegów jeziora wybudowano mnóstwo sklepików, w których można nabyć, między innymi, plastikowe potworki - zabawki.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż