Siedem dni w Egipcie
artykuł czytany
3549
razy
Konwój złożony z ponad dwudziestu autokarów i dwóch policyjnych jeepów wyruszył równo ze wschodem słońca. Większość z ponad 250-kilometrowej trasy prowadziła przez pustynię, w tym pośród malowniczych skalistych gór. Na dłuższym dystansie te surowe, pozbawione jakichś widocznych śladów życia góry, robiły jednak przygnębiające wrażenie. Krajobraz diametralnie się zmienił, kiedy wjechaliśmy w dolinę Nilu. Tu zieleń aż raziła oczy, które zdążyły już przywyknąć do bezkresnych piasków. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się uprawne pola, poprzedzielane kanałami nawadniającymi oraz bujną roślinnością. W samym Luksorze uwagę zwracały dość zaniedbane domostwa i kontrastujące z nimi bogato wykończone wille i hotele. Bogactwo i bieda, piękno i szpetota – w tym kraju granice między nimi widać szczególnie wyraźnie.
Zwiedzanie zaczęliśmy od Doliny Królów. Po wyjściu z autokaru wsiedliśmy do mini kolejki kołowej, którą podjechaliśmy w pobliże wykutych w skałach grobowców. Zajrzeliśmy do wnętrza trzech z nich, w tym Ramzesa IV. Prawdę mówiąc – nie wywarły one na mnie szczególnego wrażenia. Może dlatego, że spodziewałem się tam ujrzeć więcej przedmiotów z epoki. Tymczasem wiadomo, że grobowce te były wielokrotnie szabrowane, a prawdziwe skarby, np. Tutanhamona znajdują się w muzeum w Kairze. Mimo to był zakaz fotografowania i filmowania a jego złamanie groziło konfiskatą sprzętu i wysoką karą (jeśli wierzyć naszemu przewodnikowi – 2000 USD).
Po obejrzeniu grobowców podeszliśmy kilkaset metrów w górę do świątyni królowej Hatszepsut. Ta władczyni Egiptu sprzed trzech i pół tysiąca lat jest chyba najbardziej znaną z kobiet starożytnych. Podkreślić wypada, że znaczny udział przy odkryciu i późniejszej renowacji jej świątyni mają polscy archeolodzy. Tutejszy przewodnik pokazywał nam nawet wybudowane specjalnie dla naszych pracowników mieszkania.
Prosto z Doliny Królów pojechaliśmy do tzw, fabryki alabastru. Przed wejściem do sklepu siedziało kilku Egipcjan ubranych w długie szaty i pozorowało – według mnie – ręczną obróbkę. Wewnątrz natomiast znajdowało się mnóstwo gotowych wyrobów, które wcale nie wyglądały na wytwory młotka i dłuta. Nawet laik zauważyłby, że do ich wykonania potrzebne były bardziej skomplikowane narzędzia, w tym szlifierki i tokarki. Czego to jednak nie robi się, aby zaintrygować turystę…
Duże wrażenie wywarły na mnie kolosy Memnona. Nawet dziś trudno byłoby wykonać tak duże posągi z jednej bryły skalnej, a jednak kiedyś je zrobiono.
Po przeprawie małymi stateczkami przez Nil udaliśmy się na lunch do jednej z restauracji. Podobnie jak w naszym hotelu był tu szwedzki bufet i można było najeść się do woli, jedynie napoje były płatne, no i korzystanie z toalety, choć z nazwy bezpłatne – wymagało uiszczenia bakszyszu, o ile chciało się otrzymać papier toaletowy.
Ostatnim punktem wycieczki była świątynia w Karnaku. Monumentalny obiekt. Ogromne kolumny Sali Hypoksylowej czy ponad dwudziestometrowe obeliski wykonane z jednego odłamu skalnego muszą skłaniać do podziwu i zadumy nad pomysłowością oraz talentem organizacyjnym budowniczych z tamtych lat. Aleja sfinksów wygląda jakby ktoś zrobił identyczne odlewy, a przecież każdy z nich został wykonany oddzielnie.
Przeczytaj podobne artykuły