Egipskie opowieści
artykuł czytany
2728
razy
Nie ważne co to jest za sklep, właściciel siedzi przed nim i gdy widzi turystę podchodzi do niego. Wyciąga rękę i wita się. W tym momencie, jesteś na straconej pozycji. Właściciel pyta się o twoje imię, po czym próbuje je powtórzyć. Kilka razy mu nie wychodzi, aż w końcu dumny mówi je bezbłędnie. Mojego nie byli w stanie powtórzyć, więc tylko mówili, że ładne.
Po czym zaprasza do sklepu. Pokazuje jakie ma ładne i tanie rzeczy. Następnie wyjmuje jakiś zeszyt.
- Z jakiego jesteś kraju? - Pyta się łamanym angielskim.
- Polska. - Odpowiadam.
On szybko wertuje zeszyt i daje mi do czytania. Hieroglify to nie są, ale polskie kulfony. Po chwili udaje mi się je rozszyfrować i dowiedzieć się, że to bardzo dobry sklepikarz, który nie naciąga i warto z nim pojechać na nocne safari lub ponurkować. Jednak klika linijek dalej, już nie jest tak słodko: "Witaj rodaku, jeśli to czytasz to znaczy, że ten gość chce cię okantować. Nie byliśmy z nim nigdzie, tylko nam dał dwa upominki za darmo, w zamian mieliśmy napisać coś dobrego o nim. Uważaj na nich i miłego pobytu". Uśmiecham się nadal, dziękuję za wszystko i wychodzę.
W taki sposób, przed zachodem słońca odwiedzam większość sklepów. W jednym nawet kupuję wisiorek. Oczywiście trzeba się targować, bo to sport narodowy tego kraju.
Za mały wisiorek z Kleopatrą, chcieli 100$. Jednak po paru minutach udało się wytargować 99$ rabatu. Zapłaciłem tego 1$ ale to chyba i tak było za dużo, jak na srebrny wisiorek, który piszczał, przy przechodzeniu przez bramki do wykrywania metali. Dodam, że prawie każdy hotel ma taką przy wejściu.
Słońce zachodzi bardzo szybko. Żegnam je na plaży gdy nie ma go już w połowie. Plaża pustoszeje dość szybko, ciała smażone przez cały dzień, nie mogą wytrzymać na zimnym wietrze od morza. Większość osób się trzęsie się. Po chwili też schodzę z muru oddzielającego plaże hotelową od dzikiej, na której oprócz betonowych zapór są druciane zasieki i informacje o minach. Po drodze widzę jak kilka kobiet schodzi z dachu wypożyczalni desek surfingowych. Tylko tam mogły opalać się toples.
Znów wyruszam w miasto, które ożyło. Jest pełno neonów i lampek choinkowych. Jest więcej ludzi, nie tylko turystów ale i facetów w białych prześcieradłach, którzy w ogóle się nie pocą. Ja zmieniałem tishert kilka razy w ciągu dnia, a oni w swych śmiesznych strojach siedzą przed sklepami prawie cały dzień. Kobiety, przeważnie mają czarny lub jakiś ciemny kolor stroju, co wydaje się irracjonalne przy takiej temperaturze.
Hałas jest nie możliwy. Ludzie w restauracjach. Egipscy grajkowie z ich piszczącymi instrumentami. Do tego samochody w ruchu drogowym, który uznaje tylko jedną zasadę. Kto pierwszy zatrąbi, ten ma pierwszeństwo. Sam nie wiem co gorsze, ten zgiełk czy upał.
Mystery Road 44
Jest trzecia nad ranem. Stoję przed hotelem i myślę, że jeszcze piętnaście minut temu leżałem w ciepły łóżku. Jest chłodno i przyjemnie. Gwieździste bezchmurne niebo dodaje wszystkiemu uroku. Mimo późnej godziny w restauracjach można spotkać mężczyzn. Rozmowy toczą się leniwie, przerywane na łyk herbaty i fajkę wodną.
W końcu podjeżdża autokar. Przede mną 550km pustyni. Jednak nie jestem odosobniony. Poranna pobudka nie ominęła innych turystów. Łącznie będzie dziesięć autokarów, które pojadą w konwoju. To optymalna godzina do wyjazdu, by po 6 godzinach jazdy być o przyzwoitej porze w Kairze.
Ruszamy, jednak podróż nie trwa długo. Po kilku minutach zatrzymujemy się na wielkim podmiejskim parkingu. Z mroku, w świetle autobusowych reflektorów, wyłaniają się postacie uzbrojone w karabiny maszynowe. Robi się zamieszanie. Przewodnik i kierowca wysiadają. Rozmowa jest krótka i po chwili wracają.
- Wyjedziemy za pięć minut. Musimy poczekać na jeszcze dwa autokary. - Mówi ściszonym głosem przewodniczka, tak by nie obudzić tych co śpią.
Ludzie z karabinami to policja turystyczna, która pojedzie z nami dla ochrony. Kilka terenowych samochodów. Do tego po jednym "stróżu" na autokar. Stróż, to ochroniarz ubrany w garnitur, pod którym chowa uzi.
Przeczytaj podobne artykuły