Kaukaz oczami wspinacza
artykuł czytany
2443
razy
Cudem udało mi się wyłapać lot kolegi; między nami nie było żadnego przelotu, na szczęście stałem na małej grańce i widząc lecącego w otchłań Pawła zdążyłem opleść ręce wokół liny i rzucić się na drugą stronę grańki. W wyniku dwudziesto-metrowego lotu z wahadłem, zakończonego bliskim kontaktem ze ścianą, nasz pechowiec doznał licznych obrażeń kolan, rąk i głowy. Rannego, kiedy już odzyskał przytomność, opuściliśmy do podstawy ściany i przez resztę kolegów został on sprowadzony do bazy. Kolejne kilka dni spędził w szpitalu na obserwacji, po czym bez żadnych sprzeciwów udał się do Polski, krótko podsumowując swój pobyt na Kaukazie: "chyba nie mam szczęścia".
Serce kaukazu
Ostatnim dla niektórych, a dla mnie głównym celem wyprawy była dolina Beziengi, określana mianem "małych Himalajów", gdzie deniwelacje między doliną, a szczytami sięgają 3000 m. Bezienga jest największym skupiskiem kaukaskich pięciotysięczników, stanowiących w przeciwieństwie do Elbrusa poważne wyzwania dla alpinistów. W dolinie znajduje się alpinłagier znakomicie spełniający rolę bazy wypadowej w rejon lodowca Beziengi i Miżirgi. Docieramy tu ośmioosobową grupą, Wojtek Ryczer i ja tworzymy zespół, natomiast reszta udaje się w głąb doliny na kilkudniowy trekking. Po wejściu na Elbrus jesteśmy dosyć dobrze zaaklimatyzowani, dlatego postanawiamy z Wojtkiem wspinać się od razu na trzecią co do wysokości górę Kaukazu - Dych-Tał 5198 m n.p.m.
Nasz wybór pada na nią ze względów przede wszystkim estetycznych; jest to moim zdaniem najpiękniejsza góra w masywie, jedna z niewielu w dolinie wyodrębniona z otoczenia głębokimi przełęczami, gdzie wysokości ścian przekraczają 2000 m. W bazie przeglądamy zdjęcia, schematy i po konsultacji z dyżurnym instruktorem wybieramy drogę północną granią o trudności 4B. Trochę niepokoją nas czasy przejść sugerowane przez Rosjan, 3-4 dni, tam i z powrotem od ruskiej noćowki (punktu startowego). Pierwszą niespodzianką jest dla nas podejście do noćowki, które zamiast trwać 5-6 godzin zajmuje nam dwa dni. Po prostu błądzimy we mgle i przekonani o słuszności wyboru, z wielką zaciekłością wyrywamy metr po metrze dziewicze fragmenty jednego z kuluarów w zachodniej ścianie Misys-Tał . Dopiero pod wieczór, gdy chmury rozstępują się ku naszemu zdziwieniu okazuje się, że kuluar kończy się przewieszoną ścianą skalną. Kilku-godzinne zjazdy wśród skalnych "wampirów" wywołują wiele emocji. Za to w nocy śpimy jak zabici. Następnego dnia, już bez niespodzianek docieramy do ruskiej noćowki. Biwak położony jest w ekscytującym miejscu, jedynym w okolicy nie narażonym na lawiny; tak więc chcąc nie chcąc jesteśmy świadkami wspaniałych spektakli rozgrywanych przez naturę. W godzinach południowych słyszymy tąpnięcia i huk schodzących lawin, podłoże drży pod nogami, a spadające lodowe bloki roztrzaskują się u podnóża ścian na tysiące maleńkich kawałków.
Czas się wspinać
Na wspinanie wychodzimy o drugiej nad ranem. Wprost idealne warunki - niebo wylampione gwiazdami, bezwietrznie. Pierwszy odcinek wiedzie na przełęcz między Misys-Tałem i Dych-Tałem, wylodzony kuluar doprowadza nas na półkę skalną; chwilę zastanawiamy się - czyżby kolejna niespodzianka? Na szczęście jeden pięćdziesięciometrowy zjazd koryguje nasze błędy orientacyjne i pół godziny później stajemy na przełęczy.
Północna grań Dych-Tału ma charakter śnieżno-lodowo-skalny, nie wymaga dużych umiejętności technicznych, natomiast problemem jest jej długość i nieco rozrzedzone powietrze. Na początku wspinamy się lodowym stokiem asekurując się ze śrub, później trochę babrania się w eksponowanym śniegu i tak docieramy do "biwaku na żandarmie"
Głośno dysząc lądujemy na plecakach - jest dopiero trzynasta. Po dłuższym odpoczynku i spożyciu kilku tabletek glukardiamidu, ruszamy dalej. Wspinamy się różnymi formacjami - raz w skale, raz w lodzie; idzie nam całkiem nieźle, a do działania pobudza nas myśl, że gdzieś za kolejnym progiem skalnym znajduje się szczyt. Późnym popołudniem na miejscu kolejnego biwaku następuje mała konsternacja - słychać grzmoty i zaczyna sypać śnieg. Robimy sobie dłuższą przerwę, odrzucamy żelastwo na bok, czujemy skwierczenie nad głowami, to małe wyładowania elektryczne. Nie jest to zbyt przyjemne, mamy świadomość grożącego nam niebezpieczeństwa; z nadzieją że znowu się uda, przeczekujemy burzę. Po mniej więcej godzinie chmury rozstępują się, a przed nami ukazuje się grań szczytowa Dych-Tału. Widoki po obu stronach grani są fantastyczne, lodowce wiją się w dolinach, a nad nimi wznoszą się wierzchołki pięciotysięcznych Kosztan-Tału, Szchary, Dżangi-Tału i Piku Puszkina. Powoli zbliżamy się do najwyższego punktu grani, jeszcze kilka czysto skalnych "przechwytów" i ciężko dysząc lądujemy na szczycie. Jest 19, po siedemnastu godzinach wspinaczki jesteśmy bardzo zmęczeni; pokonaliśmy blisko dwukilometrową różnicę wysokości. Przybijamy piątkę patrząc na mur Beziengi - OJ WARTO BYŁO!
Po kilku zjazdach i wspinaczce w dół, zakładamy "kibel". Jesteśmy mniej więcej na pięciu tysiącach. Noc jest bardzo chłodna, i gdyby nie NRC-ta to chyba bym zamarzł w moim śpiworze (komfort zero stopni). Wojtek momentalnie zasypia w swoich "extremalnych" puchach, niestety zapomina zabrać ze sobą do śpiwora skórzane buty. O świcie zbieramy się do zejścia, a tu niespodzianka - buty twarde jak skała. Ja spokojnie odziewam nieśmiertelne skorupy, a Wojtek męczy się jeszcze kilka dobrych chwil podgrzewając buty nad palnikiem.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż