Kaukaz oczami wspinacza
artykuł czytany
2443
razy
Parę łyżek kaszki dla niemowlaków stawia nas na nogi - jesteśmy gotowi do zejścia. Pogoda znowu płata nam figla, zaczyna padać śnieg, a widoczność spada do 20 metrów. Krążąc nieomal po omacku "zwiedzamy" grań i jej okolice, dzięki Bogu widać resztki śladów na śniegu. Docieramy w końcu na przełęcz, nasz powrót przeplatany jest zejściem z asekuracją i zjazdami, niestety stanowiska zjazdowe (jeśli w ogóle takie są), pozostawiają wiele do życzenia, często zjeżdża się z jednego haka, a pętle zrobione są ze sznura przypominającego sznurek do bielizny.
Wczesnym popołudniem docieramy do ruskiej noćowki, siąpi deszczyk chowamy się do namiotu, gotujemy, pijemy, jemy i śpimy. Wieczorem tego samego dnia zwijamy namiot i schodzimy na dół do bazy.
Dwa dni później część naszej ekipy opuszcza Beziengę. W górach panuje paskudna pogoda. Karolina i ja zostajemy jeszcze jeden dzień z nadzieją na poprawę aury. Wieczorem odwiedzamy bazowy bar. Panuje tu wspaniała atmosfera, jeden z miejscowych górali gra na gitarze i śpiewa bałkarskie pieśni, dziewczęta ochoczo tańcują w rytm ludowej muzyki. Popijając tutejsze piwo "Terek" zastanawiamy się co by tu jeszcze załoić, - Mamy najwyżej 2-3 dni. Rankiem budzi nas piękne słońce, suszymy mokre rzeczy i popołudniu ruszamy do doliny Ukiu, w rejon zwany "małą Beziengą". Chcemy wspiąć się na Ukiu-Tał (4330 m n.p.m.) drogą o trudności 3A.
Wspinaczka nie jest trudna, ale za to piękna i bardzo eksponowana. Po mniej więcej siedmiu godzinach stajemy na wierzchołku. W tym przypadku zejście to pikuś, dwójkowa grań sprowadza nas na lodowiec. Tego samego dnia schodzimy do alpinłagra, a rano żegnamy się z Beziengą i jedziemy nad Morze Czarne.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż