Agata Sujecka, Danka Pońsko, Sylwek Kowalczyk, Grzesiek Wojdak
Oczami "turistów-alpinistów"
artykuł czytany
1394
razy
Trzeciego dnia od nieudanej próby wejścia na Pik Siemionowa podjęliśmy decyzję zejścia na Misys-Kosz, omijając Baran-Kosz - miejsce, w którym mieliśmy się spotkać z chłopakami, zakładając, że przy takiej pogodzie i oni zejdą od razu do baraku. Wieczorem Wojtek pojawił się sam. Michał wyruszył na spotkanie z nami, zabrawszy ze sobą tylko śpiwór i NRC-etkę. Noc była nerwowa i niespokojna-szalejąca na zewnątrz burza i burza naszych mózgów-gdzie jest Michał. To straszne, że wyobraźnia w takich sytuacjach podsuwa najbardziej pesymistyczne rozwiązania... Nikt nie mówił wtedy tego głośno, ale każdemu przez głowę przeszła myśl o najgorszym. Emocje potęgowane były wspomnieniami spod Elbrusa (tej nocy, której zdecydowałyśmy się atakować szczyt i wycofałyśmy się z powrotem do obozu z powodu burzy śnieżnej, zginął rosyjski alpinista, który zbagatelizował warunki pogodowe). Czas dłużył się niemiłosiernie. Ok. 13 Karolina, Wojtek i Sylwek wyruszyli na poszukiwania, my zeszłyśmy do Alpin Łagra, modląc się w duchu, żeby wszystko skończyło się szczęśliwie, a Ewa i Grześ zostali w baraku. Michał odnalazł się sam, wszedł uśmiechnięty do szałasu, a Grześ na jego widok pomyślał sobie: "czego ten Rusek tutaj chce?!" Czyżby wspinaczka była sportem, który zmienia ludzi również wizualnie?
Wieczór spędziliśmy wszyscy razem w bardzo sympatycznej knajpce na wysokości mniej więcej naszych Rysów (flaszka-100 rubli, piwa - brak tego wieczoru, wino - bardzo smaczne - sponsorowane przez Ukraińców oraz serowe placki o smaku znanym tylko Sylwkowi). Były tańce, hulanki i swawole, a po wyłączeniu prądu (ok. 23.00 we wszystkich górskich obozach gaśnie światło) impreza nabrała bardziej romantycznego klimatu. Na każdej ławie postawiono świeczki, a zamiast magnetofonu rozbrzmiały gitary i śpiewy w różnych językach (rosyjskim, ukraińskim, białoruskim, czeskim). Nie popisaliśmy się polskim repertuarem. Następnym razem - nie omieszkamy - przyrzekamy! Może za rok, w Pamirze (Michał, obiecałeś!)
Rano, w towarzystwie spotkanych w Alpin Łagrze Warszawiaków, trochę śpiący, zjechaliśmy do Nalczyka, zostawiając w Beziendze Karolinę i Michała. Było nam trochę smutno, że nie zdobyliśmy żadnego szczytu. Może szkoda, że nie atakowaliśmy Piku Warszawy - może byłby dla nas bardziej przyjazny niż Siemionow...
A potem było już tylko Morze... Czarne tylko nocą.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż