Dubrownik 2005
artykuł czytany
4180
razy
Świat wodny wokół wyspy był zupełnie nowym odkryciem. A stało się to za sprawą bardzo przejrzystej wody. Widać było różne gatunki ryb, zwierzęta wyglądające jak ślimaki wodne bez muszli, jeżowce, a raz nawet widziałem ośmiornice. I co z tego że wszystko bardzo ładnie widać jak podpłynąć i z bliska obejrzeć nie można... Woda w tym rejonie jest tak zasolona że zanurzenie się 1m pod wodę całym ciałem nie należy do łatwych. Każdy, kto chce nurkować głębiej, przed wejściem do wody obwiesza się żelastwem aby swoim ciężarem zrównoważyć siłę wyporu. Niestety owych ciężarków nie miałem...
I tak delektując się promieniami zachodzącego słońca i wsłuchując się w transowe brzmienia cykad, wprowadzających nasze ciała w pełną ekstazę, wyczekiwaliśmy skorupki która miała nas przetransportować do portu. Kapitan przypłynął po nas punktualnie. Po drodze wysadziliśmy na plaży przy hotelu jakiś płynących z nami turystów, którzy podobnie jak my wszędzie się rozglądali i komentowali między sobą wszystko co widzą. Czuliśmy się już swojo.
Port oblewany promieniami zachodzącego słońca wyglądał wspaniale. W tym miejscu chciałem nadmienić iż zaletą tamtejszych portów jest to że nie czuć w nich mączki rybnej a woda jest przejrzysta. Usadziliśmy się w pizzerii na tarasie w samym centrum miasta, tak aby mieć pełny wgląd na sytuację. W menu owoce morza, ryby, pizza, sałatki i różne dodatki - jednym słowem wybór. Podczas naszego pobytu zastanawialiśmy się tylko czasami gdy podawana pizza, gdzie podstawowym składnikiem była oliwka, miała ich na sobie tylko trzy... Bardzo dziwne gdyż region ten słynie z uprawy i przetwórstwa oliwek. Więcej zastrzeżeń nie było.
Noc w Vela Luka jest piękna. Idąc do domu pozostawialiśmy gwar miasta, patrząc jak maleją postacie przechadzające się promenadą. Nie słychać już było linek obijających się na wietrze o maszty jachtów a światła latarni zaczęły zlewać się w jedna całość ukazując jak daleko miasto wdziera się swoimi granicami w głąb lądu.
Rankiem, dnia następnego, chcąc wzbogacić naszą wiedzę o regionie, postanowiliśmy popłynąć na drugą z bezludnych wysp. W porcie, ze względu na to iż wyspa jest bardziej wysunięta w morze, jednostka która miała nas tam zabrać była dużo większa od tej z dnia poprzedniego. Gdy wszystkie miejsca siedzące już się zapełniły a także dosiadła się ekipa obsługi baru na wyspie - ruszyliśmy.
W czasie podróży znów śmierdziało ropą i spalinami ale to chyba normalne na tym akwenie... Wyspa Proizd posiada trzy skaliste plaże. Tylko jedną z nich, największą, budowały niedużej wielkości otoczaki (kamienie bez ostrych kantów) co pozwalało, przy użyciu karimat i kocy, na w miarę wygodne poleżenie. Dodatkową atrakcją był bar gdzie serwowano zimne napoje (piwko :), rybę i warzywa z grilla, zaopatrzony w odpowiednie urządzenia sanitarne (pomyśleli w tym miejscu nawet o niepełnosprawnych). Na wyspie dzień jak co dzień: kąpiele słoneczne, wodne, wsłuchiwanie się w transowe dźwięki cykad no i oczywiście piękne ciała rozproszone po wyspie...
I tak dni na wyspie Korčula płynęły swoim rytmem, płynęliśmy to na jedną bezludna wyspę, to na drugą, chodziliśmy na plaże wyspy na której mieszkaliśmy - ogólnie mówiąc leniwie i bosko.
Przeczytaj podobne artykuły