Przylądek próżności
artykuł czytany
1987
razy
Odległości są spore. Jeszcze nigdy nie odczuwałem takiej przyjemności z miękkości jaką daje centymetrowej grubości mata, na której można się wyciągnąć w nocy. W sumie po 3 dniach ciągłej podróży. Z przerwami na noclegi. Ląduję w Alcie. Nie ma tutaj za wiele do zwiedzania. Krajobraz robi się bardziej surowy. Powietrze rześkie. Czuć pod skórą, że "niedaleko" jest już cel. Postanawiam być twardzielem i nocuję na przystanku. Chcę sprawdzić, czy naprawdę słońce nie zachodzi. Po części tą próbę charakteru wymusza moja sytuacja finansowa. Cięcia budżetowe są konieczne.
Słońce nie zachodzi, ale odkrywam, że najzimniejsza pora to ta między godziną 3 w nocy a 5. Wtedy też najbardziej walczy się ze snem i minuty strasznie się dłużą.
Rano ruszam spotkać się z "końcem Europy". Krajobraz znacznie się zmienił. Teraz za oknem przeważa tundra. Co jakiś czas nawet widać pasące się renifery przy drodze. Czad! Zbliżam się do przylądka. Pokonuję długi tunel prowadzący do wyspy Magerøya. Pozostaje już tylko ostatnia przesiadka w porcie Honningsvåg i ostatnie 30 km, za które płacę około 100 zł. W cenie jest bilet wstępu na przylądek.
Miałem szczęście i wiał silny wiatr, który kołysał całym autobusem pokonującym serpentyny pnącej się w górę drogi. To potęgowało podniecenie. Po 20 minutach jazdy dotarłem na "kraniec Europy". Do słynnego tarasu widokowego z "globusikiem" prowadzi "hala", która zawiera: punkt informacyjny, hotel, restaurację, sklepik z pamiątkami i kino. Nawet na "końcu świata" przyda się trochę udogodnień :)
Jestem, przechodzę przez hale, wychodzę i dostaję uderzenie wiatru w twarz. Jest tak silny, że utrudnia chodzenie. Niesie ze sobą drobiny kamieni i krople słonej wody. Przede mną rozpościera się widok na wzburzone bezkresne Morze Barentsa. Jest niesamowicie. Dziko i surowo. To miejsce hipnotyzuje. Zaczynam wysyłać sms'y: "Pozdrowienia z 71°10'21"N". Misja wykonana. Przylądek mojej próżności zostaje zaliczony.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż