Sentymentalna podróż do Rumunii
artykuł czytany
11857
razy
Pokoje gościnne Domny Szamii nie spełniają wymogów trzygwiazdkowego hotelu ale też nie po to tu przyjechaliśmy aby przesiadywać w pokojach. A jechać trzeba było daleko. Samochodem z Wrocławia na rumuński Litoral - wybrzeże Morza Czarnego - jest około 1800 km. Jadąc przez Słowację, Węgry i całą Rumunię napotykamy na niezłe drogi, choć wybierając skróty można trafić na przykre niespodzianki. Coś takiego spotkało nas na odcinku pomiędzy Ploeszti a Urziceni, gdzie droga nie nadawała się do jazdy. W tym kraju należy trzymać się głównych traktów, które są zadbane i wbrew obiegowym opiniom bezpieczne. Nie ma problemów z tankowaniem, a Łukoil, Shell i miejscowe koncerny prześcigają się w doganianiu europejskich standardów w tym względzie. Wszystkie paliwa wyraźnie tańsze niż w Polsce a używający LPG też zostali wzięci pod paliwową opiekę. Na trasie można dobrze zjeść, za nieduże pieniądze napić się szlachetnego wina a schludność przydrożnych lokali częstokroć przewyższa to, co spotykamy w naszym kraju.
Domna Szamii i jej małżonek Aldir są Tatarami i przed laty przybyli do Rumunii przez turecką Anatolię. W sezonie cały swój czas poświęcają obsłudze wczasowiczów, z czym wspaniale sobie radzą. Rozbudowując sukcesywnie niewielką posesję mogą obecnie zakwaterować i nakarmić dwadzieścia osób jednorazowo. Spędzający tu lato mają ciepłą wodę, lodówkę, pralkę i wystarczająco obszerny aneks jadalny na powietrzu. Schodząc ze skarpy trafia się bezpośrednio na piaszczystą plażę gdzie wakacyjne zachcianki nie są dla Polaka znaczącym wydatkiem. Zimne piwo z europejskich browarów przynoszą nam pod parasol za przysłowiową złotówkę, za dużą porcję kebaba płacimy 6 PLN a jedno mici - kotlecik z grilla - kosztuje 70 groszy. Niezły obiad z piwem lub winem wyniesie nas około 12 złotych. To zdaje się sporo mniej niż w naszych nadmorskich kurortach?
Do Mamaii, Mangalii i Eforie ciągnie coraz więcej turystów z Europy Zachodniej, Rosjii i całego świata. Przyjeżdżają tu nie tylko dla pewnej pogody, dobrych warunków plażowania i smacznej kuchni. Znaczącym atutem tej części wybrzeża Morza Czarnego jest słone jezioro Techirghiol. Przesycenie minerałami wód tego nadmorskiego akwenu o powierzchni 12 km kwadratowych jest tak duże, że są one czterokrotnie bardziej słone niż samo morze. W specyficznym mikroklimacie również flora i fauna tego wyjątkowego jeziora przyczynia się do powstawania leczniczego, pełnego minerałów mułu, którego obecne zasoby ocenia się na około milion ton! Czarne od stóp do głów ciała utytłanych w owej magicznej mazi kuracjuszy rzucają się w oczy na plażach Eforie Nord i Eforie Sud. Zasadnicza terapia przebiega w pobliskim potężnym sanatorium i innych mniejszych ośrodkach uzdrowiskowych. Chętnych nie brakuje mimo, że dzień pobytu w ośrodku balneoterapii kosztuje od 30 do 60 USD. Za o wiele mniejsze pieniądze można zorganizować sobie leczenie błotem, słone kąpiele i masaże na własną rękę. Tuż przy plaży słynnego Jeziora prosperują bowiem punkty czerpania błota, doradcy balneologii i masażyści. Wszystkie zabiegi o połowę tańsze niż w Polsce. Przed poddaniem się terapii warto jednak zasięgnąć porad u specjalistów bo tu na miejscu każdy radzi co innego. Chodzi o kolejność, intensywność i długość trwania poszczególnych faz korzystania z kompleksu. Pewien księgowy z Kostomłotów codziennie testował inny wariant terapii aż w końcu zwątpił w jej zbawienne efekty i oddał się w ręce Dionizosa - degustował kolejne roczniki murfatlara oczekując na małżonkę, która tarzała się w błocie w żeńskiej strefie. Reumatyzmu chyba nie wyleczył ale teraz wie prawie wszystko o rumuńskim winie. Nawiasem mówiąc Polaków jest tu niewielu. Niewiele też polskich biur podróży decyduje się na organizację wyjazdów w tym kierunku. To trochę dziwi, zważywszy, że w latach 80-tych rumuńskie wybrzeże roiło się od naszych rodaków.
Od czasów antycznych życie tej części wybrzeża Morza Czarnego koncentrowało się w Konstancy. Podobny do genueńskiego port założyli tu 26 wieków temu Grecy. Funkcjonujące pod nazwą Tomis miasto było miejscem zesłania i śmierci Owidiusza, o czym przypomina jego pomnik na rynku i nazwa osady podmiejskiej - Ovidiu. Bogate wykopaliska archeologiczne odsłaniają wciąż nowe fragmenty dziejów tych okolic. Mozaiki, detale architektoniczne i rzeźby eksponuje się nawet w parkach i na ulicach. W mieście są dwa meczety, dawny zajazd turecki i muzeum oceanograficzne. Największy rozmach jednak widać w odbudowie niszczejących całymi latami obiektów sakralnych Rumuńskiego Kościoła Ortodoksyjnego. Także w całym kraju powstają setki nowych cerkwi a kilkadziesiąt tysięcy rumuńskich dziewcząt postanowiło wstąpić do klasztoru. Ta intensywność życia religijnego Rumunów zdaje się być naturalną reakcją ludzi wyzwolonych spod długoletniej tyranii samozwańczego Geniusza Karpat.
W czasie gdy goście Domny Szamii plażują, poddają się zbawiennemu działaniu błot i zwiedzają okolicę, ona sama i ktoś z rodziny przygotowują obiad. Dziś będzie ciorba podobna do węgierskiej zupy gulaszowej i pieczone na ruszcie guvizy. Ten gatunek niewielkiej, tłustej i brzydkiej ryby z rodziny głowaczowatych można za niewielkie pieniądze kupić nawet na plaży. Biedni rybacy i wędkarze oferują je świeże w wiązkach po około 3 złote za kilogram. Wypatroszone tylko i wypłukane pieką się teraz na dobrze rozgrzanym palenisku. Na naszych oczach przygotowywany jest mużdiej - rumuński czosnkowy sos używany do mięs, mamałygi, bakłażanów i ryb właśnie. Zmiażdżone dorodne ząbki czosnku soli się i zalewa sokiem z cytryny. Po dodaniu oleju słonecznikowego, łyżki przecieru pomidorowego i odrobiny winnego octu sos uzupełnia nasze rybne danie. Raczymy się tym pogryzając kawałki puszystego pieczywa, w którym obok mąki pszennej użyto popularnej na Bałkanach mąki kukurydzianej. Gospodarz namawia nas do skosztowania domowej cujki - narodowej rumuńskiej wódki produkowanej ze śliwek i innych owoców. W niektórych regionach kraju z węgierska nazywany palinką trunek ma ponad 50 procent alkoholu i pijany jest na ciepło! Nie odmawiamy. Wszak degustacja tradycyjnych potraw i trunków u ich źródła to jeden z elementów szeroko rozumianej turystycznej przygody. To smaki świata właśnie.
Powrotną podróż do kraju warto zaplanować przez Ukrainę aby choć na dzień - dwa zatrzymać się na Bukowinie. W rejonie Suczawy - średniowiecznej stolicy Mołdawii spotkamy swojsko brzmiące nazwy miejscowości i całe wsie zamieszkałe przez ludność polskiego pochodzenia. Wtopieni w przyjazny ale kulturowo inny żywioł nadal kultywują ojczyste tradycje, folklor i obrzędy religii rzymskokatolickiej. Założona przez Polaków ponad dwieście lat temu kopalnia soli w Kaczycach przez lata była ważnym centrum konsolidacji bliskich sobie narodów. W okolicach Suczawy, wśród lesistych wzgórz znajduje się kilka unikalnych zabytków dawnych cerkwi klasztornych, których ściany wewnętrzne i zewnętrzne udekorowano przed wiekami barwnymi malowidłami. Szczególnie freski zewnętrzne pysznią się czystymi barwami. Nikt nie zdołał do dziś wyjaśnić tajemnicy preparowania farb użytych przez dawnych malarzy. Mimo upływu stuleci malowidła prawie nie wymagają konserwacji. Pod względem stylistycznym cerkwie i monastery są mieszaniną elementów bizantyjskich oraz polskiego gotyku i renesansu. Jeden z obiektów - cerkiew Voronet - uznana została przez ekspertów ONZ za arcydzieło i wpisano ją na listę światowego dziedzictwa kultury. Inne obiekty sakralne godne obejrzenia to Moldovita, Arbore i Sucevita. W rejonie rumuńskiej Mołdawii znajduje się też wieś Tutora /Cecora/ gdzie w roku 1620 wojska hetmana Stanisława Żółkiewskiego poniosły dotkliwą klęskę w bitwie z Turkami. Sam Wódz poległ na terenach obecnego państwa Mołdowa, o czym pisałem w innym odcinku Smaków Świata.
Pierwszy raz Rumunię odwiedziłem ponad dwadzieścia lat temu kiedy to podczas piwnego wieczoru w męskim gronie padł pomysł aby pojechać gdzieś na ryby. Ktoś zażartował, że na Bukowinie właśnie biorą karasie i po dwóch dniach siedzieliśmy z wędkami nad jeziorem w okolicach Jassy. Przeżyliśmy tam niezapomniany tydzień na głuchej prowincji, wśród prostych ale jakże serdecznych ludzi, degustując wszystko co rodzi tamta ziemia i kryją piwnice gościnnych mieszkańców rumuńskiej Mołdawii.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż