podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Bukowina rumuńska
reklama
Wojciech Radwański
zmień font:
Bukowina rumuńska
Geozeta nr 5
artykuł czytany 15991 razy
Nasza wyprawa ma trwać miesiąc. Przez ten czas chcemy powłóczyć się po niższej części gór Bukowiny Rumuńskiej - tak zwanych Obcinelach Bukowińskich, odwiedzić polskie wioski, które się tu znajdują, obejrzeć tutejsze monastyry. Mamy zamiar zahaczyć również o wyższe, mniej zaludnione pasma górskie leżące dalej na południu. Trafimy do większości miast Bukowiny: Cîmpulungu Moldovenesc, Gury Humorolui, Vatry Dornei. Dodatkowym celem naszego pobytu jest próba stworzenia turystycznego przewodnika tego regionu. Stąd niezwykła ilość uczestników wyprawy - prawie siedemdziesięciu Polaków, dwóch Maltańczyków i Szwajcar. Jednak po górach poruszać się będziemy w małych ośmio-, dziesięcioosobowych grupkach. Oto zapisane wrażenia z tego miesiąca, zaobserwowane, podpatrzone, zasłyszane sceny i sytuacje - te które najbardziej utkwiły w pamięci.

Podróż

Pociągiem z Warszawy do Przemyśla - potem rejsowymi autokarami do Suczawy przez Medykę i Siret. Po drodze długie postoje na przejściach granicznych, straszny sierpniowy upał w szczelnie pozamykanych autobusach, kolejki do przydrożnych kranów z wodą i głowy pełne oczekiwań i domysłów jak to w tej "dzikiej" Rumunii będzie. Dodatkową atrakcją stał się mały piesek na granicy ukraińsko-rumuńskiej, który niczym by nie zwrócił na siebie naszej uwagi gdyby nie to, że... był kompletnie pijany i ledwo trzymał się na nogach.
Suczawa - nasze pierwsze rumuńskie miasto. Wysiadamy w środku nocy na dworcu autobusowym (miejscu cieszącym się nie najlepszą opinią) i nie bardzo wiemy co ze sobą zrobić do rana. Idziemy więc spać - pokotem - na asfaltowych peronach. Następny dzień to wizyta w Domu Polskim i szybki wypad do zabytkowego monastyru. Ciężka, zwalista bryła, na zewnętrznych ścianach namalowani prawosławni święci, sceny z Biblii, oblężenie Konstantynopola, wizja sądu ostatecznego. Wnętrza okopcone dymem z setek cieniutkich świec. Po jednej stronie świece dla zmarłych, po drugiej - dla żywych. W bramach - jak od wieków - żebrzące kobiety z dziećmi.
Przejście na dość odległy dworzec kolejowy przypomina konwojowanie transportu złota lub czegoś w tym stylu. Cały czas pamiętamy opowieści o miejscowych ludziach - podobno niezbyt przychylnie nastawionych do turystów, dworcowych złodziejach i nieprzewidywalnych przedstawicielach narodu cygańskiego. O ile to możliwe w blisko siedemdziesięcioosobowej grupie, staramy się poruszać w zwartym szyku, bacznie rozglądamy się dookoła podejrzliwie lustrując mieszkańców Suczawy. Ku naszemu lekkiemu rozczarowaniu, przemarsz odbywa się bez szczególnych przygód.

Obcinele - doliny Moldovity, Mołdawy, Bystrzycy

Do miejscowości Putnei docieramy pociągiem. Tutaj jest początek naszej pieszej wędrówki po rumuńskich górach. Tu z jednej ogromnej gromady przeistoczymy się w kilka małych grup i każda ruszy w innym kierunku. Przedtem jednak idziemy zwiedzić kolejny monastyr. Okazuje się on być bardzo podobny, żeby nie powiedzieć identyczny, do tego z Suczawy - przynajmniej dla moich ignoranckich oczu. Takie same klasztory przyjdzie nam jeszcze kilkakrotnie oglądać w ciągu naszej włóczęgi po okolicach. Są one charakterystycznym elementem tutejszej kultury. Podczas łażenia po Putnei spotykamy "rumuńskiego Polaka" - Antosia - jak każe się do siebie zwracać, robotnika z jednej z polskich wsi na Bukowinie, który przyjechał pomóc swoim znajomym w budowie domu. Jest bardzo przyjacielski i wylewny - nie może przestać mówić, a my chętnie słuchamy co ma nam do powiedzenia. Dowiadujemy się między innymi, że Polska ma świetną drużynę piłkarską i dobrego prezydenta (A. Kwaśniewski zafundował rumuńskiej Polonii szosę), lepszego niż Rumunia (ten podobno ciągle utrudnia wszystkim życie).
Góry, po których przez najbliższych kilka dni mamy się poruszać, nie robią na pierwszy rzut oka większego wrażenia. Nie wyglądają na zbyt wysokie, całe porośnięte są lasem. Nic z nich nie będzie widać. Nabieramy do nich szacunku dopiero podczas pierwszego podejścia. Idziemy "na dziko", bo droga używana do zwożenia drewna szybko się skończyła, a my chcemy dostać się na drugą stronę grzbietu. Jest stromo, momentami musimy przedzierać się przez krzaki, a wyładowane plecaki tego nie ułatwiają. Rzeczywiście, na górze nic nie widać. Naokoło tylko las. Dziki, gęsty, szumiący, piękny... Można by pomyśleć, że nigdy nie było tu ludzi gdyby nie to, że znajdujemy wąską ścieżkę.
Poruszanie się po rumuńskich szlakach sprawiało nam czasem sporo trudności. Porządnych map w Rumunii nie da się zdobyć. Jedyna dostępna "Harta turistica", przedstawiająca okręg Suczawy, została zredagowana dosyć dawno, a o jej dokładności czy zgodności z rzeczywistością nie ma co wspominać. Poza tym "arcydziełem" rumuńskiej kartografii uzbrojeni jesteśmy tylko w przywiezione z Polski kserokopie austriackich sztabówek z przełomu wieków oraz uaktualnione reedycje tychże sztabówek - niestety tylko dla małego fragmentu Bukowiny. Tak więc trasy wyznaczamy korzystając z kompasów i naszych wątpliwych umiejętności "nawigacyjnych" oraz wskazówek i pomocy autochtonów. Początkowo efekty bywają różne, lecz z czasem idzie nam to coraz lepiej.
Strona:  [1]  2  3  4  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]