Dubrownik 2005
artykuł czytany
4185
razy
No i stało się... Z Warszawy wyruszyliśmy 08.09.05 o godzinie 12.00. Moment ten był zwieńczeniem żmudnych przygotowań, które poprzedzały dzień wyjazdu. Skupiało się to na organizowaniu awaryjnego spania w postaci namiotu, śpiworów, które gdzieś się rozpierzchły w ostatnich czasach, filmów do aparatu, ładowarek, przystosowanych do gniazdka samochodowego, kąpielówek, zestawów do nurkowania, zestawu map kraju docelowego a także krajów tranzytowych i, co chyba najważniejsze, sprawdzeniu i napawie podzespołów samochodu którym zamierzaliśmy podróżować.
Temperatura, towarzysząca nam podczas przygotowań, niczym nie odbiegała od tej w dniu wyjazdu a ta z kolei była równa tej nad brzegiem Adriatyku, w kierunku którego zmierzaliśmy.
Do granicy ze Słowacją (Chyżne) dojechaliśmy po zmroku. Jak to na granicy w górach bywa: cisza, spokój, sprawdzanie paszportów, naklejanie winietek na autostrady, szybkie badanie rynku cen w sklepach z alkoholem - eee.... przecież jedziemy w rejony winem i bimbrem płynące - ruszyliśmy. Słowację przejechaliśmy bardzo szybko - dobre drogi, żadnych korków, droga prosta i klarowna. Na granicy z Węgrami zapytali tylko gdzie jedziemy a po uzyskaniu odpowiedzi nawet nie zaglądali do bagażnika.
Węgry - piękny kraj, oczywiście gdy zwiedza się go za dnia. W Budapeszcie byliśmy o godzinie pierwszej w nocy. Miasto bardzo monumentalne - coś w stylu naszego Placu Konstytucji. Ja, jako dosyć już zmęczony podróżą kierowca, nie za bardzo byłem widokami zainteresowany. Trema, jaka mi towarzyszyła, przed zgubieniem wytyczonej trasy przejazdu (wiele się naczytałem o tym jak turyści gubili się na parę godzin w tym mieście chcąc tylko odpowiednio je przejechać) sprawiło iż myślałem tylko o tym czy jedziemy dobrze czy źle.
Stolicę Węgier przemknęliśmy bez żadnego postoju. Biorąc pod uwagę pozostałą drogę do pokonania a także moje zmęczenie fizyczne ( byłem jedynym kierowcą na pokładzie) na nocleg zatrzymaliśmy się 30 km za Budapesztem, na stacji benzynowej. Jak na Forda KA przystało spało nam się nie najgorzej. Rano szybka kawka z termosu, kanapeczki, wzrok okolicznych klientów stacji, dalej ruszyliśmy w drogę.
Dopiero za dnia ujrzeliśmy piękno Węgier - piękne krajobrazy pokryte winnicami, lasami i zacisznymi miasteczkami. Do granicy Chorwackiej jechaliśmy 2 godziny. Po przekroczeniu cieszyliśmy się ze jedną nogą jesteśmy już w kraju docelowym. Był nawet postój w barze, kawka, ciastko, pierwszy kontakt z ludźmi...
Musze w tym miejscu nadmienić iż tycząc trasę przejazdu do punktu docelowego jakim miał być Dubrownik, doszedłem do wniosku iż ze względów poznawczych a także czysto ekonomicznych, droga, która osiągniemy cel, będzie wiodła przez kraj jeszcze nie tak dawno objęty działaniami wojennymi - Bośnię i Hercegowinę - co właśnie czyniliśmy.
Przeczytaj podobne artykuły