Beata Bilińska, Michał Dmochowski
Herbatka na Saharze, czyli zapiski z Egiptu
Geozeta nr 3
artykuł czytany
7039
razy
Niniejszy artykuł to zbiór notatek, wspomnień i refleksji z naszej miesięcznej podróży po Egipcie, którą odbyliśmy na przełomie października i listopada 1997 roku. Rodzaj "Zapisków na pudełku od zapałek". Jest to także wywiad, w którym sami sobie zadajemy pytania i odpowiadamy na nie. Nie ma specjalnego początku, ani zakończenia. Członków wyprawy było trzech, cel - zobaczyć jak najwięcej, poznać i zrozumieć kraj, na ile to możliwe. Mamy nadzieję, że udało nam się to po części zrealizować. Oto, co najbardziej utrwaliło się nam w pamięci. Na początku był...
Kair
Beata: Wyglądał niesamowicie nocą, z okna samolotu... Inna galaktyka. Gdy zeszliśmy na ziemię, rzeczywistość nie była już taka bajkowa. Pierwsze wrażenia? Mieszane... Faceci w sukienkach (nazywają je galabiją), kobiety w chustach na głowach, często z zakrytymi twarzami. Wszyscy niezwykle przyjacielscy, zewsząd słyszeliśmy "Welcome in Egypt!", czasami z dodatkiem "my friend". "Friendem" zostawało się tam automatycznie, był to niemalże synonim słowa turysta. Tak więc, zanim się spostrzegłeś, otaczały cię rzesze przyjaciół, o bardzo materialnym jednak podejściu do życia. "Ana misz hałaga" - nie jestem turystą, nasze pierwsze egipskie zdanie. Każdy uczy się go migiem, jest niezwykle pomocne. Pewien Egipcjanin opowiadał nam historię Europejki, która przebywała tutaj na rocznym stypendium. Nie mogąc znieść powitań słyszanych 100 razy na dzień oraz nagabywań sklepikarzy, poprosiła o napisanie po arabsku na kilku koszulkach: "Nie jestem cholerną turystką!". Podobno nosiła je codziennie.
Michał Kair to szalone miasto. Nie ma żadnych reguł, każdy robi to, co mu się podoba. Na ulicach zamęt, hałas, symfonia klaksonów, morze taksówek i legiony Arabów. Na głównym placu at-Tahrîr wszystko dzieje się z kilkakrotnym przyśpieszeniem. Musisz mieć oczy dookoła głowy, by nie wpaść pod któryś z pędzących autobusów, a jeśli chcesz jechać - wskakuj. To ty powinieneś uważać, o czym każdy kierowca przypomina ci klaksonem. A kierowców są tysiące i każdy uważa, że ma pierwszeństwo. W tej sytuacji przeprawa na drugą stronę ulicy wymaga nie lada sprawności i mocnych nerwów.
Kair to śmieci, śmieci i jeszcze raz śmieci. Dosłownie wszędzie - na dachach, na ulicach, na podwórkach i klatkach schodowych. Kair to tłum krzykliwych Arabów na ulicy, na bazarze i w kawiarni. Kair to pędzące tasówki, których kierowcy - tego nigdy nie byłem pewien - chcieli nas podwieźć czy rozjechać? Ale ten właśnie Kair to miasto pełne egzotyki, która - gdy wieczorem siedzisz w kawiarni przy jednej z bocznych uliczek i spożywając falafel obserwujesz codzienne życie tych ludzi - wydaje się tak bliska, że tylko schylić się i czerpać garściami. To miasto, które nigdy nie zasypia, żyje swym neurotycznym rytmem przez większą część doby. Czasami ciężko było nadążyć...
W Kairze czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Nie tylko za dnia i na głównych ulicach, ale także i wieczorem, kiedy wałęsaliśmy się po biednych i brudnych dzielnicach o wąskich uliczkach, pełnych śmieci, płynących rynsztoków i warsztatów rzemieślników. Nie mieliśmy żadnych przykrych przygód.
Islam
Beata: Nigdy wcześniej nie byłam w kraju arabskim i pomimo małego wywiadu przed podróżą wśród tych, którzy byli, nie wiedziałam, czego mam do końca oczekiwać. Początek był jak kubeł... gorącej wody! Przede wszystkim: żadnych krótkich spodenek! Od kilku lat obserwuje się w Egipcie zwrot Islamu ku bardziej ortodoksyjnym formom. Było mi więc bardzo gorąco, ale przynajmniej mogłam zwiedzać bez żadnych przeszkód nawet te części meczetów, które przeznaczone były tylko dla mężczyzn. Na pytanie, czy nie będę przeszkadzała modlącym się, usłyszałam "no problem"; nie było też problemu z robieniem zdjęć. Odpowiedzią na wszystkie wątpliwości było magiczne słowo "bakszysz", w tłumaczeniu z arabskiego - "podziel się majątkiem". W rzeczywistości są to opłaty, które ponosi się na każdym kroku i dosłownie za wszystko. Po pierwszym dniu ciągłego dzielenia się "majątkiem" szybko przypomnieliśmy sobie o zabranych długopisach i breloczkach. Zastanawiało nas, co oni później robią z taką masą zebranych długopisów...
Zwiedziliśmy mnóstwo meczetów. W samym Kairze jest ich chyba kilkadziesiąt. Pomijając wspaniałą architekturę, niesamowita jest panująca tu atmosfera bezpieczeństwa, przytulności. Myślę, że powodem, dla którego warto choć raz pojechać do islamskiego kraju, jest śpiew muezinów. Zwłaszcza rano, swoista "muezinów pobudka". Wrażenie jest ogromne, gdy w budzącym się piętnastomilionowym mieście słychać tylko śpiew dobiegający kolejno z różnych meczetów. To jedyne spokojne chwile Kairu, póżniej zaczyna się istne klaksonowe piekło.
Przeczytaj podobne artykuły