Na Synaju
artykuł czytany
1574
razy
W nocy zaczynam odczuwać dokuczliwy ból brzucha. Wygląda na to, że dopadła mnie osławiona zemsta faraona. Po części jestem sobie sam winien. Po pierwsze dlatego, że dałem się poczęstować jakiemuś handlarzowi kubkiem zimnego napoju, a po drugie gotowałem wodę na kawę z kranu, mimo iż powszechnie wiadomo, że nie nadaje się ona do celów spożywczych. Rano korzystam z rady naszego rezydenta i nabywam w aptece Antinal (20 funtów), silny środek przeciwko wzmiankowanym dolegliwościom. Nie działa on oczywiście od razu w sposób radykalny, ale pomaga na tyle, że mogę zaryzykować wyjazd do Izraela.
Autokar wyjeżdża spod naszego hotelu o 20.30, ale Sharm El Sheikh opuszczamy ostatecznie półtorej godziny później, gdyż uczestnicy wycieczki są zbierani z wielu hoteli. Po drodze rezydent wyjaśnia, że z powodu napiętych stosunków Egiptu z Izraelem będzie nam towarzyszył tylko do granicy w mieście Taba. Tam również nastąpi zmiana autokaru i kierowcy. Do granicy dojeżdżamy o drugiej w nocy. Przechodzimy następnie szczegółową odprawę graniczną zarówno po stronie egipskiej, jak i izraelskiej. Różnica między posterunkami granicznymi jest taka, że obsadę po stronie Egiptu stanowią sami mężczyźni, a po stronie Izraela większość stanowią umundurowane i niebrzydkie kobiety.
Po przekroczeniu granicy oczekujemy przez chwilę na przyjazd autokarów. W tym czasie przewodnik Mirek uświadamia nam, że znajdujemy się w punkcie, z którego można zobaczyć aż cztery kraje: Egipt, Izrael, Jordanię i Arabię Saudyjską. Rzadko zdarza się takie pogranicze.
Ostatecznie wsiadamy do autokaru, w którym przewodniczką jest Polka o imieniu Gabriela. Mamy też dwóch kierowców: Żyda i Araba (ten pierwszy nie będzie mógł wjechać do Betlejem). Jedziemy przez Ejlat, a potem przez pustynię Negev, wzdłuż granicy z Jordanią. Po drodze mijamy tereny, na których miała być Sodoma i Gomora. Wczesnym rankiem docieramy do Morza Martwego.
O tym najbardziej zasolonym zbiorniku wodnym, położonym ponad 400 metrów poniżej poziomu morza, każdy zapewne słyszał. Co innego jednak czytać opis, a co innego samemu położyć się na tafli wody i unosić na jej powierzchni niczym napompowany balon. Woda jest tam tak gęsta, że wręcz trudno jest powrócić do pozycji stojącej. Całe dno morza pokryte jest grudami gruboziarnistej soli. Kilkanaście z nich zabieram ze sobą na pamiątkę. Żona nabywa natomiast w usytuowanym tuż nad brzegiem sklepie z kosmetykami wiaderko z błotem wydobywanym z Morza Martwego, które ma ponoć dobroczynny wpływ na cerę.
Około jedenastej docieramy do Jerozolimy. Zwiedzanie rozpoczynamy od Góry Oliwnej, z której doskonale widoczna jest panorama miasta. Sama góra jest tylko z nazwy oliwna, gdyż oliwek jest tu aktualnie zaledwie kilka. Całe zbocze góry zajmuje natomiast ogromny cmentarz żydowski. Akurat tego dnia zbiera się na nim pokaźna grupa ortodoksyjnych chasydów w charakterystycznych czarnych płaszczach i kapeluszach, spod których powiewają długie pejsy. Od ulicznego handlarza kupujemy za jednego dolara aż 30 pocztówek.
Ze wzgórza oliwnego udajemy się do Ogrodu Oliwnego (Getsemani). Znajduje się tu sporo oliwek, z których najstarsza pamięta podobno czasy Chrystusa. Potem zwiedzamy Wieczernik, domniemany grób Dawida i Bazylikę Zaśnięcia Marii. Znajduje się tutaj figurka Matki Jezusa, która według obecnej nauki Kościoła (dogmat ogłoszony przez Piusa XII w 1950 r) została wraz z ciałem wzięta do nieba. Wcześniej uważano jednak, że po prostu zmarła, o czym świadczy kościół Grobu w dolinie Cedron.
Przeczytaj podobne artykuły