Na Synaju
artykuł czytany
1574
razy
Wczesnym popołudniem opuszczamy Jerozolimę i wjeżdżamy do pobliskiego Betlejem. Miasto to otoczone jest wysokim na 8 metrów murem i strzeżone przez izraelskie posterunki. Autokary turystyczne sprawdzane są dość pobieżnie, ale samochody osobowe Palestyńczyków kontrolowane są bardzo dokładnie. Szary mur pokryty jest licznymi grafiti. Jeden z rysunków przedstawia gołębia z gałązką oliwną w dziobie. Czy jednak ten symbol pokoju ma szansę na urzeczywistnienie w tym od zawsze zapalnym punkcie kuli ziemskiej?
Po tradycyjnym już dla tego typu wycieczek zatrzymaniu się w sklepie z pamiątkami nasza grupa udaje się na obiad w restauracji St.. George. Po posiłku zwiedzamy Bazylikę Narodzenia Pańskiego. Ta jedna z najstarszych świątyń chrześcijańskich zbudowana jest nad grotą, będącą domniemanym miejscem narodzenia się Jezusa. Symbolem tego wydarzenia jest czternastoramienna srebrna gwiazda na posadzce groty. Przed nią klękają i modlą się liczni pielgrzymi.
Ponownie wjeżdżamy do Jerozolimy. Spacerkiem przez Stare Miasto udajemy się do Bazyliki Bożego Grobu. Tutaj przez około godzinę oczekujemy na wejście do rotundy z kaplicą Grobu Chrystusa. Podniosły nastrój i powagę miejsca zakłóca wycieczka rosyjskojęzyczna, która wpycha się bez kolejki. Oczekiwanie przedłuża się także ze względu na prawosławne uroczystości, podczas których celebrujący je pop wchodzi do środka kaplicy. Kiedy wreszcie wchodzimy pojedynczo do rzekomego miejsca złożenia ciała Jezusa, mamy zaledwie chwilę na ogarnięcie spojrzeniem wnętrza krypty.
Jerozolima jest miastem świętym dla trzech największych religii świata. Na jednodniowej wycieczce trudno jednak zwiedzić wszystkie miejsca kultu choćby tylko jednego wyznania. Znajdujemy wszakże czas na podejście do Ściany Płaczu, najświętszego miejsca dla wyznawców judaizmu. Na obszernym placu odbywa się akurat jakaś uroczystość wojskowa. Słychać śpiewy, przemówienia i brawa. Przed podejściem do jedynej zachowanej ściany Świątyni Jerozolimskiej mężczyźni muszą założyć na głowy jarmułki. Dla osób nie posiadających tego rytualnego okrycia głowy wydawane są papierowe. Ściśle przestrzegany jest też podział na stronę męską i żeńską. Zgodnie z tradycją piszę kartkę z prośbą do Boga i wkładam ją w szczelinę muru. Powoli zapada zmrok…
Do hotelu wracamy o trzeciej nad ranem. W pokoju czeka na nas zaległa kolacja. Po blisko dwóch nocach bez snu zapadamy w mocny sen. Wstajemy jednak o dziewiątej, żeby zdążyć na śniadanie, które wydawane jest tylko do dziesiątej.
Po południu jedziemy do portu, skąd wypływamy niewielkim stateczkiem Yasmen 1 na Morze Czerwone. Mamy w planie podziwianie zachodu słońca za górami Synaj, kolację na pokładzie oraz oglądanie Sharm El Sheikh od strony morza. Do absolutnie nie planowanego, aczkolwiek miłego urozmaicenia rejsu doszło, gdy nasz statek zacumował w niewielkiej zatoczce obok podobnej jednostki. Na jej pokładzie odbywało się jakieś przyjęcie. Wkrótce okazało się, że to Polka z Kazachstanu obchodzi swoje 33 urodziny. Na imię miała Roza. Towarzyszyła jej przyjaciółka wraz z mężem Egipcjaninem i jeszcze kilka osób. Odśpiewaliśmy jej „sto lat”, a ona poczęstowała nas wódką i tortem.
Przez kolejne kilka dni spędzaliśmy czas na przemian nad basenem oraz na hotelowej plaży, na którą dowoził nas darmowy bus. Leżaki także były tutaj gratis, ale już za ręcznik kąpielowy trzeba było płacić 2 dolary (tylko za pierwszym razem to uczyniłem, potem woziłem już własny). Woda była ciepła i choć znacznie mniej zasolona niż w Morzu Martwym, to i tak bez trudu można było utrzymać się na jej powierzchni, leżąc na plecach bez ruchu. Wokół rozciągała się barwna rafa koralowa, a ryby pływały w tak bliskiej odległości, jakby w ogóle nie bały się ludzi.
Przeczytaj podobne artykuły