Katarzyna Mazurkiewicz, Andrzej Mazurkiewicz
Kuryle - Jak daleko na koniec świata
Geozeta nr 7
artykuł czytany
14845
razy
Przełom lat 80-tych i 90-tych był złotym okresem na podróżowanie po Rosji. Ceny były śmiesznie niskie (trzy miesiące podróży z dwudziestoma przelotami samolotem kosztowały nas po 220 USD na osobę), a bałagan tak wielki, że wszelkie dawniej srogo obowiązujące przepisy (przemieszczanie się w Związku Radzieckim po ściśle określonych trasach) przestały obowiązywać.
W 1992 roku staraliśmy się wykorzystać te możliwości jak najlepiej. Po ponad czterech miesiącach spędzonych w Jakucji wyruszyliśmy na Wyspy Kurylskie. Dotarliśmy autostopem z Jakucka do stacji Tynda leżącej na trasie Bajkalsko-Amurskiej Magistrali. Potem przez Komsomolsk na Amurze dojechaliśmy do stacji Vanino. Był to początek września. W zatłoczonym pociągu jechali zbieracze jagód i rybacy. Ogromne blaszane pojemniki na ich plecach wypełnione były czerwonymi borówkami i czerwonym kawiorem. Popijając wódkę, zakąszając pysznymi solonymi rybami dyskutowali zażarcie, gdzie można uzyskać najlepsze przebicie na ich zbiory i łupy.
W Vanino po kilku godzinach czekania wsiedliśmy na prom płynący na Sachalin. Wtedy w 1992 roku co cztery dni odpływał z Sachalinu statek płynący na trzy, z ponad trzydziestu Wysp Kurylskich: Kunaszir, Iturup i Szikotan. Nie wiemy czy tak jest nadal. Z całą pewnością dwunastogodzinna podróż w dwuosobowej kajucie drugiej klasy kosztuje teraz dużo więcej niż 2 USD (na pierwszą klasę - 3 USD - pożałowaliśmy pieniędzy). Statkiem solidnie kołysało. Poznałam uroki morskiej choroby zwracając solidny obiad sympatycznym delfinom płynącym za nami.
Kunaszir
Wreszcie z mgły wyłoniły się zarysy Kunasziru, wyspy leżącej najbliżej Japonii. Nie będziemy wnikać w nierozstrzygnięty spór między Rosją i Japonią o Kuryle. W każdym razie z Kunasziru widać gołym okiem japońskie Hokkaido. Gdy Rosjanie przywołują jako jeden z argumentów w sporze, iż to oni pierwsi odkryli Kuryle, Japończycy ripostują, że z Japonii Kunaszir widać bez lornetki i nie trzeba go odkrywać. Oczywiście w rozmowach z mieszkańcami Kuryli nie dało się tego tematu uniknąć. Gawędząc z sympatycznym mechanikiem w Jużnokurylsku stwierdziłam: - Jak jest taka niepewna sytuacja, to niczego nie budujecie, nie remontujecie... Odpowiedź mnie zaskoczyła: - Odwrotnie, budujemy ile wlezie: domy, szopy, chlewiki... Jak przyjdą Japończycy, dostaniemy większe odszkodowanie.
Nasz pobyt na Kunaszirze trwał cztery dni, czyli do przypłynięcia kolejnego statku. Już schodząc z pokładu wpadliśmy w drapieżne szpony pracowników rezerwatu, do którego należy większa część wyspy. "Innostranców" wyłuskiwali spośród innych pasażerów wprawnym okiem. Na terenie rezerwatu znajduje się kaldera Golovnina, którą bardzo chcieliśmy obejrzeć. Rozpoczęły się twarde negocjacje. Wtedy nie było stałych cen. Strategia była prosta, lepiej powiedzieć za dużo niż za mało. Na pewno zainteresowanie turystów japońskich tymi wyspami miało duży wpływ na cenę wyjściową. Dwa dni pobytu w rezerwacie plus przewodnik plus nocleg plus transport (32 km od Jużnokurylska) miały kosztować "tylko" 200 USD za dzień, (od osoby - dodał szybko dyrektor rezerwatu). Po kilku godzinach ustaliliśmy cenę 20 USD za dwa dni (za dwie osoby - dodał szybko Andrzej). Straciliśmy kilka cennych godzin z czterech dni, ale działała tu zasada - czas to pieniądz.
Jechaliśmy niczym szosą, po czarnej plaży pokrytej wulkanicznym piaskiem. Po wyjściu z samochodu wąską ścieżką, ginącą w bambusowych zaroślach, ruszyliśmy w stronę kaldery Golovnina. W potężnym kotle powstałym podczas wybuchu wulkanu znajdowały się dwa jeziora. Na brzegach mniejszego z nich, Jeziora Wrzącego o temperaturze 400C były niewielkie wulkany błotne, gejzery i wspaniałe solfatary. W miejscu gdzie z wnętrza ziemi pod ciśnieniem wydobywała się para wodna, osadzały się kryształki siarki tworzące fantazyjne kształty. Nasz przewodnik pokazał nam resztki kotłów, w których Japończycy wytapiali siarkę. Wszechobecne były zarówno szemranie cykad jak i smród siarkowodoru, którym odbijało nam się jeszcze po kilku godzinach. Wieczorem siedzieliśmy przy ognisku obżerając się rybami w różnych postaciach i oglądaliśmy niezłe mapy Kuryli, które nasz przewodnik dostał od Japończyków.
Wyspy Kurylskie są łańcuchem górskim na dnie Oceanu Spokojnego ciągną się na długości 1200 km od południowej części Kamczatki do japońskiej wyspy Hokkaido. Jest to rejon aktywny sejsmicznie. Na wyspach jest około 100 wulkanów, z tego blisko 40 czynnych. Typowo oceaniczny, monsunowy, dość surowy klimat sprawia, że niełatwo trafić tu na słoneczną pogodę. Średnia wilgotność powietrza wynosi 90%, w ciągu roku jest około 230 dni pochmurnych, powszechne są wielodniowe mżawki i gęste mgły. Najbardziej słoneczna i pogodna jest jesień. Wrzesień ma jeszcze inne, bardzo ważne walory... ryby.
We wrześniu łososie z Oceanu Spokojnego płyną w górę rzek na tarło aby złożyć ikrę. Bezbłędnie przy tym rozpoznają skład chemiczny wody trafiając do tej rzeki w której się urodziły. - Zobaczycie - mówili znajomi - tam jest więcej ryb w rzece niż wody. Tak było. Ogromna ławica ryb wpływając do niewielkiej rzeczki tworzyła zwartą masę. Rytualne, niemal medytacyjne przesiadywanie z wędką nad wodą, tu zastępowało chamskie kopnięcie w masę ryb. Ryby lądowały na brzegu, nie sposób było nie trafić w którąś z nich. Szybko zrezygnowaliśmy z ryb, zastępując je czerwonym kawiorem jedzonym w dużych ilościach łyżką z potężnego garnka.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż